wtorek, 31 lipca 2018


Matowa czy błyszcząca?



Cześć Dziewczyny!
Ten post będzie skierowany do Was, więc przypadkowi goście płci męskiej mogą go ominąć:):) No chyba, że szukacie inspiracji typu : co fajnego kupić w prezencie z kolorówki dla swojej ukochanej kobiety to zostańcie z nami. Dziś będziemy gadać o szminkach. A raczej ja Wam będę opowiadać o szminkach, bowiem jakiś czas temu przyjechała do mnie kolejna paczka TOP Recenzentki Avon, w której znalazłam aż 8 szminek do przetestowania. Marka Avon rozpieszcza swoje klientki i co rusz wprowadza na rynek nowości. Tym razem nie testuję nowego produktu (choć dla mnie jest nowy), a nowe kolory znanej już wszystkim fankom avonowych kosmetyków szminki w płynie. Producent w katalogu nr 11 wprowadza do sprzedaży 8 nowych odcieni idealnych na lato i bardzo neutralnych kolorów do wykorzystania w codziennym makijażu. Do przetestowania dostałam 4 szminki matowe i 4 szminki błyszczące. Zanim przejdę do recenzji chciałabym byście wiedziały, że nie używałam wcześniej szminki w płynie od Avon i byłam bardzo ciekawa jak te dwie wersje się sprawdzą. Na co dzień preferuję trochę inne kolory i choć w swojej kosmetycznej walizce mam nudziaki, to w większości znajdziecie u mnie fuksje, mocne róże czy czerwienie. Gdy zobaczyłam kolory, które miałam testować, to moja pierwsza myśl była taka : czy ja będę dobrze czuła się w tych kolorach? Czy nie są one dla mnie za mało wyraziste? Wśród szminek znalazłam też takie kolory, których nigdy nie brałabym pod uwagę przy zakupach, bo ich po prostu nie lubię. Jesteście ciekawe jak w teście wypadły nowe kolory szminki w płynie Liquid Lip Lacquer Matte lub Shine? Zapraszam Was na moją relację z testu:):)



Szminki w płynie Liquid Lip Lacquer Shine zapakowane są w wygodne prostokątne opakowanie wykonane z przezroczystego plastiku z czarną nakrętką. Zazwyczaj szminki w płynie są w długich opakowaniach, to jednak jest dużo mniejsze, choć pojemność szminki to 7 ml. Opakowanie bardzo wygodnie leży w dłoni. Aplikator, którym nakładamy szminkę na usta jest krótki, prosty, ale bardzo giętki, wykonany z bardzo miłego materiału, dzięki temu aplikacja szminki jest bardzo przyjemna. Pokryty jest tez delikatnymi włoskami.  Aplikator jest też dobrze wyprofilowany i nawet jeśli ktoś nie umie równo umalować ust, to tu nie będzie miał z tym żadnego problemu. Ja jestem bardzo zadowolona z tego aplikatora. Szminka jest dość gęsta i oleista. Na ustach również miałam wrażenie po pierwszej aplikacji, że jest nawet za gęsta i za oleista, jednak usta maluje się nią bardzo dobrze. Jest dobrze napigmentowana i mimo swojej gęstości bardzo ładnie poziomuje się na ustach tworząc bardzo błyszczącą gladką taflę. Po malowaniu trzeba trochę poczekać by szminka przyschła i uważać na zęby podczas jej noszenia, bo je brudzi. Szminka dość długo pozostaje lepka na ustach. Oczywiście podczas picia brudzi szklanki i gdy mój Synek niechcący dotknął moich ust (po jakimś czasie od ich umalowania) ubrudził się a mnie rozmazał. Także z trwałością kiepsko. Podczas jedzenia również się ściera. Łatwo jest ją zmyć płynem micelarnym czy chusteczką do demakijażu. Ale jest coś co mnie bardzo zaskoczyło. Jak ona pielęgnuje usta!!! Już dawno nie miałam tak miękkich i nawilżonych ust jak po tej szmince. Byłam w szoku i jest to na pewno bardzo pozytywne zaskoczenie. Warto także podkreślić to, że kosmetyk ma bardzo przyjemny zapach. 

Kolory które testowałam to :


Sugar Rush


Skyline Nude


Vintage Smoke


Chic Feelings


Z tych szminek trzy kolory wypadły dobrze ale najgorzej czułam się w kolorze Sugar Rush. W jego przypadku nie do końca uzyskałam na ustach taki efekt krycia jaki chciałam. Jeśli chodzi o nudziaki, to zdecydowanie wolę szminki matowe. Zresztą sami zobaczcie: ładnie mi czy nie ?



Pozostałe kolory choć do tej pory "nie moje" to sprawdziły się i nie sądziłam, że mogę tak dobrze czuć się w takich codziennych odcieniach. Za to właśnie lubię akcje testerskie. Można odkryć fajne perełki kosmetyczne.

Szminki w płynie Liquid Lip Lacquer Matte tak jak ich błyszcząca siostra mają krótkie przezroczyste opakowanie o pojemności 7 ml. Ta sama sytuacja jest z aplikatorem. W przypadku szminek matowych bardzo liczy się precyzja przy ich aplikacji. Tu nie miałam żadnego problemu by perfekcyjnie nałożyć ją na usta. Choć zazwyczaj mam z tym kłopot i chętnie korzystam z dobranych kolorystycznie konturówek, to tu obyło się bez i wyszło ok. Bardzo zastanawiało mnie to czy faktycznie szminka nie będzie wysuszać ust. Testowałam już wiele matowych szminek i jedne trochę wysuszały usta inne tak bardzo, że musiałam później na noc używać pomadki regenerującej. A tu zaskoczenie. Matowa szminka w płynie od Avon się wysusza ust. Dziwne ? Trochę tak, ale już Wam mówię czemu. Ona mimo tego, że jest matowa, to nie wysycha do końca jak inne. Cały czas, choć w niewielkim stopniu jest wilgotna na ustach. Jak poruszamy górną wargą o dolną to czuć, że szminka nie zaschła. Z jednej strony to dobrze a z drugiej źle. Źle bo kolor jest mniej trwały i ciężej jest nią dobrze pokryć usta tak by nie było prześwitów. Tak, bo nie wysusza ust. Ogólnie szminka jest dobrze napigmentowana i łatwo się ją nakłada ale nie wszystkie kolory na ustach wyglądają fajnie. I tu nie chodzi o to, że ja źle czułam się w danym kolorze, a o to, że wygląda on karykaturalnie na ustach i do tego nie kryje dobrze. Mowa o Downtown Edge. Bardzo możliwe, że moja uroda nie pasuje do tej szminki lub na odwrót. Myślę, że blondynki wyglądałyby zdecydowanie lepiej w tym kolorze. Tylko to krycie takie sobie jest. Bardzo podoba mi się konsystencja szminki. Przy nakładaniu mam wrażenie, że maluję usta bardzo lekkim musem. Jest to bardzo przyjemne uczucie i nie spotkałam się jeszcze z tak fajna konsystencją jakiejkolwiek szminki. Zapach szminki jest lekko owocowy, ale przez zapach owoców przebija się delikatny chemiczny zapach. Nie przeszkadza to jednak w użytkowaniu kosmetyku. 

Kolory, które testowałam to : 

Nude Vibes

 Naked Crush


Downtown Edge

Rosy Flush

Jak możecie zauważyć na zdjęciach powyżej, szminki matowe nie są tak do końca matami , jak u innych producentów szminek. Tu macie kolory bezpośrednio po nałożeniu na usta, więc są jeszcze trochę mokre. Ale wyschnięte nie różnią się dużo od tych mokrych, więc są to raczej nie do końca maty. Nie mniej jednak szminki te przypadły mi do gustu, oprócz koloru Dowtown Edge, który jak wygląda, widzicie sami. 

Wszystkie zdjęcia ust są robione w bardzo dużym przybliżeniu i jakość szminek wygląda tu na trochę gorszą n iż w rzeczywistości. Ale nie bójcie się. Chyba nikt nie będzie podchodził do Was z lupą i oglądał Waszych ust.  Szminki są fajne, łatwe w aplikacji i przyjemnie się je nosi na ustach. Z trwałością szału nie ma, ale tego akurat się spodziewałam, bo testowałam już inne szminki tej marki i było to samo. Czy jestem zadowolona z testu? Tak. Szminki królują w moim codziennym makijażu i dobrze się sprawdzają.



Znacie szminki w płynie od Avon?

poniedziałek, 30 lipca 2018

Kosmetyki Kolastyna część 1- recenzja

Kosmetyki Kolastyna część 1- recenzja

Lato pachnie Kolastyną część 1




W tym roku mamy piękne lato. Choć nigdzie nie wyjeżdżamy, to kupiliśmy sobie wielki basen i można powiedzieć, że mamy urlop przez całe dwa miesiące. Słońce praży, woda ciepła jest, czego chcieć więcej? Na pewno by się coś jeszcze znalazło, jakiś koktajl z palemką albo pyszne lody i nic tylko się wylegiwać na słońcu. Ale STOP. Pamiętasz kobieto, że takie wylegiwanie się na słońcu może zaszkodzić Twojej skórze? Jasne, że pamiętam ale ja i cała moja rodzina jesteśmy przygotowani na opalanie i zabawy w basenie. Dzięki uprzejmości firmy Kolastyna nasza skóra jest gotowa na opalanie, kąpiele w słońcu, a nawet na dobre nawilżenie skóry po opalaniu. Jakby słońce nie chciało brać to mamy nawet przyspieszacz opalania, a to wszystko zapakowane w bajerancką kosmetyczkę... 



Paczka z kosmetykami, którą dostałam jest bardzo duża. Są w niej produkty dla dzieci i dla dorosłych, a także familijny balsam, który może stosować cała rodzina po opalaniu. Chciałabym recenzję tych produktów podzielić na dwa posty, by Was nie zanudzić. A jest o czym pisać. W tym poście przeczytacie o kosmetykach dla dzieci i balsamie, który jest dla dorosłych i dla dzieci. W następnym będą produkty dla dorosłych. Zapraszam Was serdecznie !


Emulsja do opalania dla dzieci SPF 50




Emulsja do opalania dla dzieci powyżej 3 roku życia to kosmetyk zapewniający fotostabilną ochronę przed 4 głównymi rodzajami promieniowania czyli UVA, UVB, VL, IR. Zawiera filtr SPF 50. Wzmacnia funkcje barierowe skóry, dzięki prowitaminie D. Ogranicza powstawanie stanów zapalnych skóry dzięki beta-glukanowi.Utrzymuje optymalne nawilżenie skóry. Emulsja jest produktem wysoko wodoodpornym. 

Emulsja opakowana jest w bardzo wygodną butelkę o pojemności 150 ml, zwężoną delikatnie ku środkowi po obu stronach. Dzięki temu nawet, gdy ręka będzie mokra, to będzie się ją dobrze trzymało. Buteleczka ma zamknięcie typu klik - dość solidne - mocno trzyma. Sama Emulsja jest dość gęsta. Kosmetyk jest bardzo wydajny. Wystarczy dosłownie odrobinka na jedną aplikację. Proponuję zacząć ją nakładać po trochu i ewentualnie potem dołożyć więcej. Emulsja bardzo szybko się wchłania i jeszcze szybciej nawilża skórę. Skóra po jej zastosowaniu jest lekko tłusta, ale nie lepka. To uczucie tłustości również szybko znika. Co podoba mi się w niej bardzo to, to, że nie trzeba jej wcierać godzinę, by pozbyć się białej warstwy kosmetyku, tak charakterystycznej w innych produktach przeciwsłonecznych. Kosmetyk ma bardzo przyjemny zapach. Pachnie jak krem pielęgnacyjny dla dzieci lub tego typu podobne produkty. Zapach jest delikatny, jednak długo pozostaje na skórze, co jest bardzo fajne. Emulsja przy kontakcie z wodą nie zmywa się i nie spływa z ciała białymi stróżkami, co również mogłam zaobserwować u konkurencji. Łatwo natomiast kosmetyk zmyć mydłem czy żelem pod prysznic. Ale nawet po umyciu ciała skóra dalej jest nawilżona i czuć jest zapach emulsji. 

Emulsja do opalania dla dzieci w sprayu SPF 30




Emulsja do opalania dla dzieci powyżej 3 roku życia to kosmetyk zapewniający fotostabilną ochronę przed 4 głównymi rodzajami promieniowania czyli UVA, UVB, VL, IR. Zawiera filtr SPF 30. Ma bardzo wygodną formę aplikacji w sprayu. Wzmacnia funkcje barierowe skóry, dzięki prowitaminie D. Ogranicza powstawanie stanów zapalnych skóry dzięki beta-glukanowi. Utrzymuje optymalne nawilżenie skóry. Emulsja jest produktem wysoko wodoodpornym.

Butelka ma pojemność 200 ml i zakończona jest aplikatorem (spray), dzięki któremu rozpylamy emulsję na ciało. Butelka ma zabezpieczenie i aby je otworzyć należy wyłamać plastikowy paseczek z napisem SEAL i nacisnąć do środka czerwoną blokadę. Gdy chcemy butelkę zabezpieczyć ponownie, należy unieść blokadę do góry. Emulsja ma postać bardzo rzadkiego mleczka, które po rozpyleniu na skórę należy delikatnie w nią wetrzeć. Kosmetyk bardzo szybko się wchłania i od razu nawilża skórę. Nie lepi się, a delikatnie tłusta warstwa jest charakterystyczna dla kosmetyków wodoodpornych. Emulsja ma bardzo ładny zapach. Dość mocno perfumowany, co w kosmetykach dla dorosłych by mi absolutnie nie przeszkadzało - zapach mi się bowiem bardzo podoba. Jednak dzieci nie muszą tak intensywnie pachnieć. Więc za to mały minusik. Minusik daję również za to, że kosmetyk przy kontakcie z wodą spływa z ciała białymi stróżkami. Ale to zaobserwowałam u innych kosmetyków do opalania, więc nie traktuję tego jako wadę. Chociaż na przykładzie Emulsji do opalania z filtrem 50, wiem, że się da, by nie spływał. Kosmetyk można nakładać na całe ciało i szybciej się wchłania niż emulsja w kremie. Forma aplikacji jest bardzo wygodna i wolę ją niż krem czy balsam, ale filtr mógłby być większy, bo 30 u dzieci się w mojej rodzinie nie sprawdza. My zawsze używamy u naszych dzieciaków SPF 50.

Krem ochronny na słońce dla dzieci i niemowląt SPF 50




Krem dla niemowląt i dzieci od 6 miesiąca życia, to kosmetyk zapewniający fotostabilną ochronę przed 4 głównymi rodzajami promieniowania czyli UVA, UVB, VL, IR. Zawiera filtr SPF 50. Wzmacnia funkcje barierowe skóry dzięki prowitaminie D. Ogranicza powstawanie stanów zapalnych skóry dzięki beta-glukanowi. Utrzymuje optymalne nawilżenie skóry. Krem jest produktem wysoko wodoodpornym. 

Kosmetyk zamknięty jest w tubce o pojemności 75 ml, wykonanej z miekkiego plastiku. Wygodne zamknięcie typu klik ułatwia stosowanie produktu. Krem jak na kosmetyk zabezpieczający przed słońcem ma dość rzadką konsystencję. Podoba mi się to, że jest bezzapachowy. Produkt szybko się wchłania i jest bardzo wydajny. Można go stosować na całe ciało. Nie brudzi i nie plami ubrań. Bardzo szybko się wchłania i już po chwili skóra jest delikatnie nawilżona, ale żadnej tłustej warstwy na niej nie zobaczycie. Bardzo mi się to podoba, bowiem mój Synek kremu używa na co dzień, a przy tych upałach, które teraz mamy byłby cały czas spocony. Gdy moje dziecko kąpało się w baseniku, a wcześniej nałożyłam mu na ciałko krem, to nie zauważyłam by spływał on ze skóry. Uważam, że to bardzo dobry produkt.

Balsam po opalaniu FAMILY dla dzieci i dorosłych 




Balsam po opalaniu przeznaczony jest do pielęgnacji skóry dzieci i dorosłych, która była wystawiona na działanie promieni słonecznych. Nigdzie nie mogę znaleźć informacji od jakiego wieku dziecka można go stosować, więc chyba od 3 lat. Tak zazwyczaj jest napisane na podobnych produktach. Trochę kiepsko, że producent tego nie napisał. Balsam zamknięty jest w bardzo wygodną plastikową butelkę zwężaną z dwóch stron do środka. Butelka wygodnie leży w dłoni, nawet gdy jest ona mokra. Balsam ma rzadką konsystencję, szybko się wchłania i pozostawia na skórze przyjemne uczucie nawilżonej skóry. Kosmetyk dobrze koi skórę po opalaniu, dzięki zawartości COLLASTAN COMPLEX (kolagen, elastyna, glikogen), wzbogaconemu o pantenol, bisabolol i alantoinę. Balsam ma również za zadanie przedłużyć trwałość opalenizny. Na uwagę i dużą pochwałę zasługuje również zapach balsamu. Kojarzy mi się on z morzem, plażą i błogim odpoczynkiem. Jest bardzo świeży i długo pozostaje na skórze. Balsam można stosować kilka razy w ciągu dnia czyli tak często jak skóra tego potrzebuje. Bardzo się polubiliśmy i chętnie używałam go po opalaniu. Balsam ma zapewnić według producenta aż 24 h nawilżenia i działać jak kojący kompres -  i tu zdecydowanie się z nim zgadzam i polecam Wam ten kosmetyk. 




To by było na tyle jeśli chodzi o produkty dla dzieci i mój ulubiony Balsam po opalaniu dla całej rodziny. Pamiętajcie, że kosmetyki nie zapewni Wam 100% ochrony przed słońcem i należy korzystać z niego z głową. Właśnie ową głowę należy zabezpieczać nakryciem, pić latem dużo wody i nie przebywać na bezpośrednim słońcu, kiedy grzeje ono najbardziej czyli między 11-16. Szczególnie małe dzieci narażone są na szybkie poparzenia słoneczne i o tym też należy pamiętać. Co do kosmetyków dziecięcych, które testowało moje dziecko i siostrzenica mojego męża (bo ona ma ponad 3 lata) to jestem bardzo zadowolona z ich działania. Wszystkie kosmetyki dla dzieci wypróbowałam również na swojej skórze, by jak najdokładniej je Wam opisać. Kolastyna to marka, która w mojej rodzinie używana jest od dawna i zawsze miałam o niej dobre zdanie. Po teście nie zmieniło się ono. Co do Balsamu po opalaniu to tak jak wyżej napisałam- świetny produkt i godny polecenia. Jak cała seria zresztą:)


Niedługo będziecie mogli przeczytać dalszą część recenzji. A będą w niej kosmetyki, które stosowałam ja i mój mąż. Już możecie podejrzeć je na zdjęciu powyżej. Ale o tym wkrótce. 




Używacie kosmetyków Kolastyna? Jestem ciekawa Waszych opinii. Piszcie koniecznie czy się u Was sprawdziły. 


























sobota, 28 lipca 2018

Dezodorant odświeżający do stóp od Shefoot- recenzja

Dezodorant odświeżający do stóp od Shefoot- recenzja

Gdy dopada nas brzydki zapach....


Lato lato lato...Latem odkryte stopy muszą wyglądać zawsze pięknie. Ale co zrobić gdy wyglądają, a ich właścicielce z powiek sen spędza inny problem dotyczący jej zadbanych stóp? Brzydki zapach... To zdecydowanie wróg tych zadbanych stóp, który może uprzykrzyć życie. Nie bez przyczyny podkreślam słowo "zadbane". Dla mnie to proste. Skoro nie dbasz, nie myjesz, nie odświeżasz, nie zapobiegasz, to sama jesteś sobie winna, że śmierdzą. Ale gdy dbasz, a mimo tego problem brzydkiego zapachu stóp dotyczy Ciebie w mniejszym lub większym stopniu (ale dotyczy),  to koniecznie przeczytaj ten wpis bo końca. 

Jestem jedna z tych kobiet, które bardzo stopy dbają. Myją, szorują, robią pedicury, stosują kremy i wszelakie mazidła by ich stopy zawsze wyglądały schludnie i pięknie. Ale jestem też jedna z tych kobiet, które miewają czasami problem z brzydkim zapachem stóp. Zazwyczaj nasila się on wtedy gdy muszę spędzić dużo czasu w krytych butach. Ale bywa i tak, że dopadnie mnie gdy jestem w cienkich balerinkach czy sandałach, a z nieba żar się leje . Nie jest to fajne i mam od razu wrażenie, że dały świat patrzy na mnie i czuje to co ja. Pewnie tak nie jest ale ja wiem swoje. A nawet jakby nie, to ja się z tym ZAPACHEM czuję  niekomfortowo. 



Ostatnim kosmetykiem, który znalazłam w paczce od Shefoot jest odświeżający dezodorant do stóp.

Co o nim wiemy?

Zapewnia stopom natychmiastowy efekt odświeżający i chroni je przed brzydkim zapachem aż do 24 godzin. Formuła z gliceryną i składnikiem dezodorującym pochodzenia naturalnego jest łagodna dla skóry i ma działanie nawilżające. Receptura została wzbogacona ekstraktem z grejpfruta. Idealny dla osób uprawiających sport.


• nie zawiera soli aluminiowych
• szybko schnie
• nie brudzi ubrań ani obuwia
• działanie antybakteryjne

Składniki:


Ekstrakt z grejpfruta – ma właściwości odżywcze, nadaje cytrusowy zapach
Gliceryna – silnie nawilża nawet głębsze warstwy naskórka
Roślinny inteligentny składnik dezodorujący – działa tylko wtedy, gdy pojawia się brzydki zapach.


Buteleczka o pojemności 150 ml z wygodnym dozownikiem i przezroczystym koreczkiem zabezpieczającym, to krótki opis samego opakowania. Bo to nie opakowanie jest tu ważne, a zawartość. A zawartością jest bardzo ładnie pachnący kosmetyk, który świetnie sprawdzi się w walce z brzydkim zapachem. Po aplikacji otula stopy bardzo przyjemną wonią i skutecznie zabezpiecza je przed zapachem potu. Zapach kosmetyku jest dość mocno perfumowany,  ale świeży i bardzo mi się podoba. Produkt w postaci mgiełki nanosimy na oczyszczoną skórę stóp i pozostawiamy do wyschnięcia. Tu z tym schnięciem dezodorant ma pewnie problemy, bowiem trzeba poczekać na to trochę dłużej niż bym sobie tego życzyła. Gdy będziesz się śpieszyć, to może to być dla ciebie kłopotliwe. Ale warto poczekać tą chwilę, by dobrze wysechł i  cieszyć się pięknymi stopami bez brzydkiego zapachu. Polecam. Szczególnie teraz, gdy żar z nieba się leje:):)







Używacie dezodorantów do stóp?

wtorek, 24 lipca 2018

Kampania Kosmetyków Neutrogeny dla Streetcom-relacja z udziału

Kampania Kosmetyków Neutrogeny dla Streetcom-relacja z udziału
Idealne na lato



Zastanawiałaś się kiedyś jakby to było, gdyby ktoś stworzył kosmetyk, który będzie nawadniał skórę tak idealnie jak woda? A może masz ochotę zmienić swoją dotychczasową pielęgnację na coś innowacyjnego, nowego i tak odmiennego, że używanie tego byłoby dla Ciebie nowym doznaniem pielęgnacyjnym? Ja czasami mam ochotę na coś innego niż zwykły balsam czy krem. Coś co odmieniłoby mój codzienny rytuał, który nie ukrywam, stał się trochę nudny. Gdy dostałam ze Streetcom potwierdzenie adresu do kampanii nowych kosmetyków Neutrogeny ucieszyłam się, bo dawno nic nie testowałam na tym portalu. Dokładnie rok minął od ostatniej kampanii i już myślałam, że marne szanse na kolejną. Ale któregoś dnia dostałam mail informujący, że witają mnie w nowej kampanii kosmetyków marki Neutrogena HydroBoost. Nie znałam ich i nawet nie specjalnie doczytałam co to ma być. Jak przyjdą, to przetestuję i napiszę opinię pomyślałam. Co się zmieniło od tego czasu? Czy kosmetyki Neutrogena okazały się warte mojej uwagi? A może nigdy więcej po nie nie sięgnę? Zapraszam Was na moją relację z kampanii Streetcom dla marki Neutrogena z serii HydroBoost.




Markę Neutrogena znam nie od dziś. Jej kremy i balsamy zawsze sprawdzały się u mnie w zimie, gdy moja skóra potrzebowała ukojenia, odżywiania i regeneracji. W tym okresie bowiem lubi ona się mocno przesuszać, a nawet pękać (oprócz skóry twarzy, bo ta jest mieszana/trądzikowa). Kosmetyki Neutrogeny były zawsze kremowym opatrunkiem, który działał na spierzchnięte usta czy dłonie lub mocno wysuszoną skórę reszty ciała. Ale to zawsze z zimą kojarzyłam te kosmetyki i nie bardzo wiedziałam czego spodziewać się po produktach, które miałam testować. Gdy przyjechała paczka Ambasadorki czym prędzej więc zabrałam się za sprawdzanie co dostałam. W przesyłce znalazłam krem do twarzy i balsam do ciała dla mnie do przetestowania i po 15 próbek balsamu i kremu dla przyjaciółek i znajomych. Kosmetyki testowałam codziennie przez cały okres kampanii. Odbyłam bardzo dużo rozmów z koleżankami i przyjaciółkami o kosmetykach Neutrogeny. Wypełniłam także wszystkie zadania i pisałam raporty, bo to ważne by być zaangażowaną Ambasadorką. Chciałabym Wam teraz opowiedzieć o kosmetykach Neutrogeny z jej nowej serii HydroBoost, które miałam przyjemność przetestować.


Żelowy balsam do ciała Neutrogena HydroBoost.




To pierwszy kosmetyk z serii HydroBoost, który miałam przyjemność przetestować. Prosta smukła butelka utrzymana w niebieskiej kolorystyce, czyli opakowanie nie wyróżniające się szczególnie na półce sklepowej. Kosmetyki marki Neutrogena mają to do siebie, że charakteryzuje je prostota opakowania i w tym przypadku również tak jest. Butelka, którą ja mam ma pojemność 250 ml, ale można kupić także większą o pojemności 400 ml. Lubię gdy producent daje nam taki wybór. Buteleczka balsamu ma coś, co ja uwielbiam w kosmetykach do pielęgnacji ciała, czy kremach do rąk. Jest to pompka. Nie ma lepszej formy dozowania kosmetyku niż butelka z wygodną pompką, dzięki której dozujemy dokładnie taką ilość kosmetyku, która jest nam potrzebna w danej chwili. Pompka ma również fajną funkcję blokady, więc śmiało możemy ją delikatnie przekręcić, aż usłyszymy klik. Wtedy nasz ulubiony balsam może być zawsze z nami, wtedy gdy go potrzebujemy, a wrzucony do torby czy walizki nie wyleje się. Pierwsza aplikacja balsamu to było dla mnie bardzo duże zaskoczenie, bowiem balsam ma żelową formułę. Nigdy wcześniej nie używałam takich kosmetyków i ochoczo wzięłam się za testy. Pierwsze co mnie rozkochało w tym kosmetyku to zapach. Nie jestem w stanie opisać go słowami tak byście poczuli to co ja. Mogę porównać go do świeżej morskiej bryzy, która otula ciało rozpieszczając je. Trochę metaforyczne, ale zapach jest przepiękny. Perfumowany, a mimo to lekki. Nie duszący, nie sztuczny. Obiecuje moc nawodnienia i relaks dla skóry. Jego woń na mojej skórze sprawia mi dużą przyjemność. Jak dla mnie jednak trochę za krótko utrzymuje się na ciele. Jeśli chodzi o działanie balsamu, to bardzo dobrze nawadnia on skórę. Żelowa formuła pokrywa moje ciało nawadniającą warstwą. Po jego aplikacji czuję się jakbym przed chwilą wyszła spod prysznica. Moja skóra jest lekko wilgotna- takie odczuwam wrażenie, ale nie czuję by była mokra w dotyku. Tak działa kwas hialuronowy zawarty w balsamie, który ma zdolność do zatrzymania wody w ilości tysiącokrotnie przewyższającej jego wagę. Kwas hialuronowy w tym kosmetyku chroni barierę naskórkową oraz stopniowo uwalnia składniki nawilżające wtedy, kiedy moja skóra tego potrzebuje. Niesamowite to jest i cieszę, że mogłam doświadczyć działania tego kwasu na własnej skórze. Moja skóra po użyciu balsamu jest miękka, gładka i bardzo mocno nawodniona. Latem niestety moja skóra bardzo często wysycha, a przy wysokich temperaturach stosowanie balsamów jest...no cóż...sami wiecie, dość kłopotliwe. Zaraz jestem cała spocona, a problem suchej skóry nie znika. Tu jest inaczej. Lekka formuła sprawia, że balsam w mig się wchłania, ale zostawia na skórze delikatną warstwę przyjemnej chłodzącej skórę wilgoci. Co ciekawsze, gdy dotkniemy skóry, to jest ona satynowo miękka, ale nie mokra. Także nawet przy dużych upałach możemy właściwie pielęgnować naszą skórę bez obciążenia jej. Dla mnie ten balsam to przełom w pielęgnacji spragnionej skóry, która woła o pomoc...

Nawadniający żel do cery mieszanej i normalnej Neutrogena HydroBoost.




Nawadniający żel do twarzy, to drugi kosmetyk z linii HydroBoost, który miałam przyjemność używać. Moja skóra twarzy jest bardzo wymagająca. Od 8 lat mam trądzik, a wszelkie formy leczenia go...no cóż...nie powiodły się. Kiedyś było przekonanie, że skórę trądzikową należy wysuszyć. Nawet moja mama mówiła, że najlepsze lekarstwo na "krosty " to spirytus. To absolutnie nie prawda. Skóra trądzikowa potrzebuje nawilżenia i ukojenia. I wbrew pozorom taka skóra wcale nie musi być tłusta, a może być odwodniona i to właśnie nawodnienia jej brakuje, by poprawić jej stan. Nawadniający żel do twarzy, to kosmetyk do skóry mieszanej, a ja taką mam i postanowiłam sprawdzić czy poradzi sobie z humorami mojej skóry. Kosmetyk zapakowany jest w mały plastikowy słoiczek z nakrętką. Całość zamknięta jest w kartonik. Pierwsze wrażenie po otwarciu słoiczka? Cudowny zapach. Lekki, delikatnie perfumowany, obiecujący świeżość. Morska bryza. To odpowiednie określenie dla tego zapachu. Bardzo cieszę się, że żel ma taki sam zapach jak balsam z tej serii, bo naprawdę producent się postarał z tym zapachem. Co do samego kremu to ma bardzo lekką żeliwa formułę, która pokrywa skórę delikatna warstewką wilgoci, choć skóra w dotyku jest sucha. Niesamowite uczucie. Żel bardzo szybko się wchłania i pozostawia skórę satynowo- gładką. Z jednej strony mocno nawodniona, a z drugiej matowa, satynowa gładka. Zawarty w żelu kwas hialuronowy czyni cuda, inaczej nie mogę tego określić. Krem stosowałam codziennie rano i wieczorem. I wbrew pozorom moja skóra nie przetłuszczała się bardziej. Żel świetnie koi podrażnienia. Powiem Wam, że któregoś dnia trochę przesadziłam ze spacerami na słońcu i piekła mnie buzia. Miałam też zaczerwienioną skórę twarzy. Nałożyłam żel i uwierzcie mi, że to był bardzo dobry pomysł. Do wieczora po mojej słonecznej przygodzie nie było śladu. Moja skóra bardzo dobrze reaguje na żel Neutrogena mimo moich problemów z trądzikiem. Stan mojej skóry nie pogorszył, się a ja mogę powiedzieć krótko: znalazłam fajny, lekki, żelowy krem ma lato. PS żel można stosować również pod makijaż, co jest bardzo dużym plusem dla niego.


Jak widzicie, dobrze jest brać udział w akcja testerskich, bo dzięki temu można odkryć prawdziwe kosmetyczne cuda. W tym przypadku zdecydowanie kosmetyki z serii Hydroboost można zaliczyć do kategorii cudów kosmetycznych. Bardzo podoba mi się w nich żelowa formuła i przepiękny zapach. Oj, ten zapach to Neutrogenie się udał, oj udał. Jest świetny. 

Kampanie Streetcom to także zadania dla Ambasadorów. Lubię je, gdyż zmuszają mój umysł do intensywnego myślenia a wyobraźnia przy nich też nie odpoczywa. Zazwyczaj zadaniami są zdjęcia, a ja lubię podchodzić do nich jak do wyzwania. Zdjęcia nie mogą być byle jakie. Mają być kreatywne, a ich robienie i tworzenia ma sprawiać mi dużo radości. 

Zdjęcia które wykonałam na potrzeby kampanii możecie zobaczyć poniżej. 


Zadanie 1: Pokaż, co dostałaś w prezencie od marki NEUTROGENA®




Zadanie 2 :Pokaż swój codzienny rytuał nawadniania z NEUTROGENA® Hydro Boost®




Zadanie 3: Zrób selfie z NEUTROGENA® Hydro Boost®




Pokaż, jak NEUTROGENA® poprawia Tobie nastrój





Zadanie 4: Kobiece spotkania z NEUTROGENA® Hydro Boost®




Kampanię uważam za bardzo udaną, a kosmetyki, które miałam możliwość testować są świetną propozycją, dla osób, które od kosmetyków do pielęgnacji twarzy i ciała oczekują czegoś więcej. Przy wypełnianiu zadań bawiłam się świetnie. Raporty pisałam z czystą przyjemnością, bowiem wszystkim zawartość próbek bardzo przypadła mi do gustu. Szczerze mówiąc to nie liczyłam na to, że komuś kosmetyki nie będę odpowiadać. Naeutrogena ma dobre produkty, a seria HydroBoost jest jak dla mnie prawdziwą perełką




Znacie kosmetyki Hydroboost od Neutrogeny ?








poniedziałek, 23 lipca 2018

X-lander X-move relacja z testowania wózka

X-lander X-move relacja z testowania wózka

X-lander i jego X-move- co w
arto o nim wiedzieć?



Ci z Was, którzy śledzą mnie od dawna na Instagramie, wiedzą, że bardzo lubię zgłaszać się do konkursów i różnych akcji testerskich. Robię to już kilka lat, bowiem można w ten sposób wygrać/dostać/przetestować rzeczy, których na co dzień sobie nie kupimy, bowiem człowiek by to wszystko mieć, musiałby być miliarderem. Zresztą po co kupować, jak można dostać? Odkąd urodził się Mój Syn, to zgłaszam się również do takich akcji, gdzie można zdobyć rzeczy dla dzieci. Jedną z takich stron, gdzie oprócz bardzo ciekawych artykułów dla mam, są również konkursy i akcje testerskie jest portal Babyboom.pl. Wielokrotnie udało mi się coś wygrać, czy dostać do testu z tej strony. Bardzo chętnie udzielam się również na ich Facebooku. Gdy zobaczyłam, że właśnie na tym portalu został zorganizowany Ogólnopolski test produktów dla niemowląt, nie mogłam przegapić takiej okazji. Propozycji do przetestowania było kilka: pieluchy, laktator, zabawki, maty edukacyjne, butelki... to tylko niektóre z nich. Ale był również do przetestowania wózek marki X-lander. Zaznaczyłam wszystko co mnie interesowało, napisałam zgłoszenie, podałam social media i czekałam na wyniki. Przyznam szczerze, że liczyłam po cichu na jakąś zabawkę lub może matę edukacyjną. Synek by się ucieszył, bo przecież zgłosiłam się dla niego. Nigdy nie przypuszczałam, że moje zgłoszenie okaże się tak interesujące, że dostanę do przetestowania wózek. Przy takiej ilości blogujących mam ze świetnymi kanałami i zasięgami to duże wyróżnienie.




Zasady testu miały być następujące: producent udostępnia do testu dwa wózki X-lander model X-move. Osób testujących jest 6. Każda z nas miała testować wózek 7 dni (możliwe przesunięcie terminu) i potem kurierem przekazać wózek do kolejnej osoby testującej. Na koniec testu należało wypełnić ankietę oceniającą, napisać opinię o testowanym wózku i przesłać zdjęcia z testu oraz link do wpisu na blogu bądź innym kanale social media. Ta osoba, a raczej dwie, których recenzje będą najbardziej rzetelne i spodobają się producentowi, otrzymają testowany wózek na własność. Uważam, że to uczciwe i chętnie wzięłam udział w teście, bo o ten wózek powalczyć..





Wózek przyjechał zapakowany w bardzo duży karton. Powiem Wam, że czasami moja głowa mnie zaskakuje. Nie wiem czego się spodziewałam, ale przecież nie mogło być inaczej i wózek przyjechał do mnie rozłożony. Przyznam się szczerze, że ja mogę testować rzeczy, ale nie koniecznie je składać. Moje umiejętności pod tym kątem kuleją i nawet robota kuchennego nie umiałam z instrukcją poskładać, więc tu tym bardziej nie chciałam kombinować sama. Ale mam męża więc nie musiałam. Wzięliśmy instrukcję, by niczego nie zepsuć i zabraliśmy się za rozkładanie wózka. Całość jak jest rozłożona, to przyznam szczerze wygląda dość strasznie. Szczególnie te koła luzem. Ja zaraz mam myśli, że jak źle je założymy to zgubię gdzieś je po drodze i będzie kłopot. 


    




Wózek gdy jest złożony, to ma blokadę. Świetna sprawa, bowiem przy wyciąganiu np: z auta nie rozłożymy go przez przypadek niechcący. Aby zamontować koła należy odbezpieczyć blokadę, rozłożyć stelaż i założyć koła. Warto dodać, że koła są pompowane i zawsze można je dopompować w razie potrzeby. Byłam w szoku, bo jestem przyzwyczajona do standardowego montowania kół. Te są inne. Montuje się je "na klik', a system nazywa się Quick Release. Należy wsunąć koło, które jest zamontowane na metalowym bolcu aż do zatrzaśnięcia blokady, wcześniej naciskając przycisk, który służy również do ich demontażu. Gdy chcemy je zdjąć to przy każdym kole jest przycisk, który należy nacisnąć i koła wyjąć.












Gdy jesteśmy przy kołach, to na pewno zaciekawi Was to, że przednie koła są obrotowe, dzięki temu wózek jest zwrotny. Gdy jednak chcemy je zablokować, to przy każdym kole jest plastikowy pedał, który należy nacisnąć lub unieść do góry, w zależności czy blokujemy czy zwalniamy blokadę. Mi osobiście było dużo wygodniej używać wózka z zablokowanymi kołami, bo o wiele wygodniej się go prowadziło. Wózek ma również blokadę kół tylnych, czyli to co jest w każdym wózku. Aby ją uruchomić należy nacisnąć nogą na pedał na dole ramy między tylnymi kołami.




Zanim przejdziemy do dalszego opisu, to chciałabym Wam powiedzieć, że mieliśmy pewne problemy ze złożeniem wózka, bowiem jedna z blokad stelaża nie chciała zaskoczyć. Ona powinna działać jak pedał i musi dać się wcisnąć. Jednak latała na stelażu i była luźna. Trochę mnie to zdenerwowało, bo bałam się, że wózek przyjechał do nas uszkodzony. Mąż musiał złożyć kilka razy i rozłożyć stelaż i w końcu zaskoczyła. Nie mógł też zamontować przez chwilę tylnego koła, bowiem bolec nie chciał wejść w otwór (mimo naciśnięcia przycisku). Musiał mocniej nacisnąć i w końcu się udało. Ale czemu tak się stało, że to koło nie chciało wejść? Przeżyliśmy chwilę grozy, ale na szczęście wszystko się udało.

Producent zachowała zwój wózek jako taki, którego stelaż można złożyć jedną ręka. Nie udało mi się tego zrobić, w taki sposób, by było to wygodne dla mnie.  Oczywiście jest to możliwe, ale wygodniej jest dwiema rękami. Zdecydowanie polecam go trzymać zatem dwiema rękami. Dla mnie również informacja, że można go złożyć jedną ręka nic nie wnosi. Nie jest to dla mnie istotne przy wyborze wózka i nie jest czynnikiem przekonującym mnie do jego zakupu aż tak bardzo. Ale może dla kogoś okazać się to istotne i decydujące.

Aby złożyć wózek należy wcisnąć po kolei pedały jeden i dwa i pchną rączkę wózka do przodu.




Gdy stelaż jest rozłożony, a koła zamontowane, to przechodzimy do montowanie spacerówki. Nic prostszego. Wkładamy ją w dwa plastikowe otwory. Gdy chcemy ją zdjąć, to po bokach są dwa przyciski. Robi się to bardzo szybko i sprawnie.








Gdy założyłam spacerówkę na wózek, to nie mogłam doczekać się aż sprawdzę stopień regulacji oparcia, a dokładnie ile poziomów ma. Moje dziecko ma już 9 miesięcy, więc domyślacie się pewnie, że mamy wózek. Ale ten model, który posiadamy strasznie denerwuje mnie tym, że nie jestem w stanie ustawić oparcia w spacerówce, tak by moje dziecko mogło usiąść jak dorosły i oprzeć się wygodnie plecami. Zawsze jest pochylone do tylu. Mój Syn tego nie lubi. On podczas spacerów chce siedzieć prosto i wszystko oglądać. W testowanym wózku jest to możliwe. Wiecie jaki mój Synek był szczęśliwy. Fotel ma kilka regulacji oparcia, a regulujemy je przyciskiem, który znajduje się z tyłu spacerówki na wysokości głowy dziecka. Moje dziecko w modelu X-move mogło zarówno w wózku położyć się  jak i wygodnie posiedzieć, a także tak pomiędzy. To dla mnie jest to bardzo duży plus. Wielkim zaskoczeniem dla mnie jest również to, że spacerówkę można nakładać również na odwrót. Bardzo mi tego brakowało w moim wózku gdy przechodziliśmy z gondoli na spacerówkę. Długo nie mogłam się przyzwyczaić, że nie widzę Synka i gdybym miała wtedy ten wózek, to na pewno bym skorzystała z tej opcji. Teraz tego już nie potrzebujemy, bo Synek lubi oglądać wszystko podczas spacerów, ale świetnie, że jest taka opcja.





Budka, którą mamy w zestawie z wózkiem jest na niego nasuwana po bokach. Najlepiej to zrobić, gdy plecy spacerówki są w pozycji leżącej. Jest wtedy najwygodniej nasunąć plastikowe elementy na siebie. Budka wózka jest świetna. Bardzo duża i w pełni chroni dziecko przed np: promieniami słonecznymi czy silnym wiatrem. Nie znoszę parasolek do wózków, bo bardzo się psują i są niewygodne. Ale byłam zmuszona ich używać do tej pory, bo mój Synek złości się jak świeci na niego słońce. Zresztą mu się nie dziwię. Tu nie potrzeba żadnych parasolek, bo jest obszerna regulowana budka. Gdy rozłożę ją do końca, to Synkowi wystają tyłki stopy. Przez chwilę bałam się tego, że jest mu tam za gorąca w upalne dni i wchodziłam tam, by to sprawdzić, jak byliśmy na spacerze. I tu producent zrobił fajną rzecz, bo zamontował okienko wentylacyjne na górze, które można otworzyć. Okienko jest zrobione z siatki. Jest to również bardzo fana sprawa dla mnie, bo widzę podczas spacerów, co robi moje dziecko bez otwierania budki.












Wózek posiada bardzo wygodną barierkę montowaną na klik. Gdy chcemy ją zdjąć, to należy nacisnąć przyciski po bokach i ją wyjąć. Barierka tak jak i rączka do prowadzenia wózka pokryte są skórą, która jest bardzo miła w dotyku i łatwo można ja wyczyścić. Barierka jest świetną sprawą. Również bardzo mi takiej brakuje, bo w moim wózku nie mamy takiej na wyposażeniu. Dziecku jest z nią o tyle wygodniej, że może się nią niej oprzeć, czy tak jak w naszym przypadku, można przyczepić do niej zabawki. U nas zabawki muszą być zawsze na spacerze, więc jest to rozwiązanie idealne. Rączka do prowadzenia wózka jest regulowana i można ją bez problemu wysunąć do siebie naciskając przycisk na jej środku.








Pasy zabezpieczające dziecko mają pięciostopniową skalę regulacji. I regulujemy je za pomocą takiego pasa jak na zdjęciu.


Przy pasach muszę zatrzymać się na chwilę, bowiem ten wózek ma trochę inne zamknięcie pasów, niż takie, z którym spotykałam się w wielu wózkach czy fotelikach. Zazwyczaj końcówkę pasa wkładamy jedna w drugą i całość wkładamy do zapięcia między nogami dziecka. Tu każdy pas ma oddzielną końcówkę i pojedynczo się je wkłada do zapięcia. To jest fatalne. Ja lubię zapinać dziecko szybko i sprawnie. Przy tym zapięciu nie ma mowy o "szybko i sprawnie". W instrukcji czytamy: "Aby spiąć klamrę wciśnij części spinające w obudowę aż do zatrzaśnięcia". Niby proste, ale... trzeba to zrobić wolno i dokładnie, bowiem końcówka nie che się zapiąć, gdy dokładnie jej nie wcelujemy. Próbowałam na wszystkie możliwe sposoby rozgryźć ten mechanizm, ale nie dało rady. Za każdym razem coś musi iść nie tak. Mąż również przyznał mi rację, że zapięcie jest nieprzemyślane. A przy moim dziecku wręcz fatalne, bo absolutnie nie działa szybko i sprawnie. A szkoda. 








Bardzo zaskoczyło mnie to, choć nie powinno, bo przecież świat z każdym dniem idzie do przodu, że wózek posiada oświetlenie. Uwierzycie w to? Świetna sprawa. Mój Mąż był w takim szoku, że aż się z niego śmiałam. Z przodu dokładnie pod stopami dziecka (podnóżku) umiejscowione w stelażu wózka mamy diody led. Ich włącznik znajduje się z lewej strony ramy stelaża. Oczywiście aby działały musimy włożyć baterie. Wkładamy je pod spodem podnóżka. Aby to zrobić należy odkręcić śrubkę i zdjąć osłonkę z miejsca gdzie wkładamy baterie (LR44). Takie oświetlenie jest świetnym rozwiązaniem, gdy musimy iść z dzieckiem po zmroku. Producent zamontował je tam dla naszego bezpieczeństwa, bowiem dzięki nim jesteśmy bardziej widoczni.





A teraz bardzo ważna informacja do osób, które będą chciały zabrać wózek ze sobą w podróż samochodem. Całość zajmuje bardzo dużo miejsca i aby wózek zmieścił się do bagażnika należy zdjąć spacerówkę z ramy i włożyć ją do kufra osobno. Nie bardzo mi się to podoba. Moim zdaniem wózek powinien być tak skonstruowany, by dało się go składać razem ze spacerówką. Mam tak przy moim prywatnym wózku i jest to wygodniejsze, niż rozmontowywanie wózka na części pierwsze, by włożyć go do bagażnika. Tym bardziej, że najpierw muszę włożyć do kufra stelaż, a potem spacerówkę. Czyli jak wyciągam coś, to pierwszą spacerówkę, a potem stelaż. Za każdym razem muszę kłaść spacerówkę na ziemi, chyba, że mi ktoś ją potrzyma. A jak jestem sama, to co? Uprzedzając komentarze, mamy bardzo duży samochód i duży bagażnik, więc to nie wina samochodu. Cały wózek jest też raczej z tych cięższych i żeby go podnieść, to trzeba się namęczyć. Osoby, które mieszkają na piętrze i nie mają windy, na pewno odczują jego wagę. Dla mnie waga nie jest problemem, bowiem mieszkam w domku i muszę pokonać tylko 2 małe stopnie, by wyjąć go na dwór. Problemem jest dla mnie tylko wielkość wózka, gdybym chciała zabrać go na wakacje. Po prostu nie zmieścilibyśmy się z bagażami i z wózkiem do samochodu, choć jest on naprawdę duży.


To by było na tyle jeśli chodzi o podstawy dotyczące wózka. Przejdźmy teraz do opisu dodatków, które miałam również możliwość (i nie) przetestować. Nie mogłam zdecydować się, który jest fajniejszy więc kolejność jest przypadkowa.

Koszyk na zakupy. To podstawa. Wózek oprócz funkcjonalności ma pomieścić bardzo dużo zakupów wszelakich. Wiem to ja i wiedzą młode mamy. Zresztą nie tylko młode, ale i te bez samochodu. W moim wózku jest mały koszyk i zawsze musiałam chodzić obładowana siatami. Jak jechałam pociągiem do mojej mamy, to też nic tam nigdy nie mogłam zmieścić i wszystko w rękach musiałam nieść. Tu mamy świetnie zaprojektowany koszyk, który choć dość głęboko jest umiejscowiony pod wózkiem, to od strony tylnych kół otwierany jest na rzepy. Nie wiem kto to wymyślił, ale na pewno to była kobieta i do tego mama:):):) Koszyk jest świetny i można tam bardzo dużo włożyć. I te rzepy.....Świetne i praktyczne rozwiązanie Wielki ukłon.

                

     






Moskitiera. Mieszkam w miejscu, gdzie wszelkiego rodzaju robactwo upodobało sobie nasze rejony i nawet mamy zamontowane specjalne siatki w oknach, bo absolutnie nie idzie wytrzymać. O ile podczas spacerów w dzień nas jeszcze tak bardzo się atakują, to mój Synek lubi pospać w cieniu naszej podwórkowej wiśni w wózku. Bez moskitiery robactwo by go zjadło. Jest ona u nas niezbędna. I tu również wielki ukłon dla producenta, bo zrobił w podnóżku na nią specjalną kieszonkę, by się nie zgubiła i miała zawsze swoje miejsce. Moskitiera jest oczywiście w zestawie. Wykonana jest z czarnej, elastycznej siateczki, bardzo rozciągliwej i montowana jest na cały otwór spacerówki. Uważam, że czarny choć praktyczny, bo się nie brudzi, to jednak bardzo przyciąga słońce i podczas spaceru z moskitierą w tym kolorze, może być dziecku cieplej niż zwykle. Wolałabym by miała ona inny kolor. Na pewno jaśniejszy. Oczka siatki są bardzo drobne. Na pewno nie się przez nie nie przeciśnie.



Pokrowiec na nóżki. Co to dużo mówić... świetne rozwiązanie na chłodniejsze dni bez konieczności owijania dziecka kocem. My akurat nie używaliśmy pokrowca, bo przy 30 stopniach na dworze nie było takiej potrzeby. Ale gdybyśmy testowali wózek jesienią to czemu nie:)

         

    

Wkładka do spacerówki X-Pad. Niezastąpiona. Nie wyobrażam sobie, by mogłoby jej nie być. Wykonana jest ona z tkaniny o strukturze 3D, umożliwiającej cyrkulację powietrza. Dzięki połączeniu tych dwóch materiałów dziecko się mniej poci. X-Pad nadaje się do prania w pralce co absolutnie uważam za ogromną jej zaletę. W zestawie z wkładką były naramienniki w tym samym kolorze. Dla mnie to rewelacja, bo moje dziecko uwielbia ślinić pasy. Więc tu i ze względów higienicznych bardzo się nam przydały. Natomiast dzięki takiej władce dziecko może nawet jeść i pić w wózku bez obaw, że coś się wyleje, czy nakruszy i zapaćka nam wózek. Oczywiście wkładka nie chroni przed zabrudzeniami, bo jeśli dziecko będzie chciało wszystko ubrudzić, to ubrudzi. Ale zdjąć wkładkę i wrzucić do pralki, to nie to samo co prać całą spacerówkę. Dodatkowo dziecko ma bardziej miękko i gdy np: zaśnie to jest mu dużo wygodniej niż bez wkładki. 




Torba. I tu chciałabym rozwinąć temat torby maksymalnie. Pierwsze co zobaczyłam otwierając karton to właśnie była ta torba. Ogólnie nie jestem gadżeciarą i nie szczerzę się na widok każdej fajnej torby, ale ta jest świetna i własnie tak było. Pierwsze wrażenie to myśl -czemu jest taka mała? Absolutnie wcale nie jest mała i świetnie się o tym przekonałam, gdy musiałam zapakować Synka rzeczy i wyruszyć w podróż do babci. Zmieściło się w niej wszystko co chciałam i było jeszcze miejsce. Torba wykonana jest z tego samego materiału co wózek. W środku materiał jest "ceratowaty", choć bardziej miękki i przyjemny w dotyku. Torba w środku posiada jedną dużą kieszeń i mnóstwo małych kieszonek łącznie z kieszonką na telefon. Do torby dołączone jest termiczne opakowanie na butelkę, które mocowane jest do ścianki torby na rzep- co fantastycznego- jak zobaczyłam ten gadżet, to byłam zachwycona. Sama torba jest dość sztywna i dobrze zabezpiecza rzeczy w środku. Im dłużej piszę ten tekst, to chyba muszę się jednak przyznać, że jestem gadżeciarą- jednak, bo torba jest świetna. Producent dołączył do niej również małą kosmetyczkę, która może robić za portmonetkę a także matę do przewijania dziecka. Znów muszę to podkreślić, że torbę projektowała na pewno kobieta i do tego mama. Jest super. Taką torbę powinna mieć każda mama. Ładna, wygodna i praktyczna. I do tego pakowana. Jednym słowem idealna. Zauważcie również jak fajnie producent rozwiązał kwestię zawieszania torby. Nie wieszamy jej na rączce, a na specjalnych plastikowych bolcach, a zdejmujemy poprzez naciśnięcie boków elementu, na którym zawieszamy torbę. 











Folia zabezpieczająca na wózek. Ja jej nie przetestowałam, ale z racji tego, że poproszono mnie o napisanie recenzji, a ja zawsze piszę szczerze, to muszę to napisać. Jestem zawiedziona, że jej nie dostałam z wózkiem do testu. Skoro dostałam moskitierę, to folia również powinna być. Głupia, pomyślicie pewnie. Testowała wózek za darmo i jeszcze narzeka. Narzekam, bo podczas okresu mojego testu padło prawie codziennie. Wózek był u nas 1,5 tygodnia i były w tym czasie 3 ładne dni.  Wózek miał być przetestowania w różnych warunkach, na różnym terenie, ale gdy pada to jest ciężko go testować bez folii. My się deszczu nie boimy i wzięliśmy folię z naszego prywatnego wózka i testowaliśmy dalej. Ale może podczas kolejnych testów warto by było taką folię również dać mamom. Pogoda potrafi być bardzo nieprzewidywalna. A gdy podczas spaceru złapie nas deszcz i nie mamy folii to co? Zresztą z tego co widziałam na stronie, to folia nie jest w zestawie z wózkiem, co uważam za trochę krzywdzące przy takiej cenie całego wózka. Uważam, że to temat do przemyślenia.

Wózek miałam przyjemność testować ok 1.5 tygodnia, które było bardzo intensywne. Testowanie zaczęłam od Parku Skaryszewskiego w Warszawie, bo wybrałyśmy się tam z mężem na spacer. Ci z Was którzy tam byli, to wiedzą, że obok jest kopiec, na który trzeba wejść. Wchodziłam po trawie pod górkę. Schodziliśmy ze stromego zbocza po trawie i po wystających korzeniach drzew. Wózek testowałam również na żwirze, w lesie, czy na łące oraz polnej drodze. Jeździłam nim ulicą i chodziłam chodnikiem. Świetnie również sprawdza się na piaszczysto-trawiastej drodze czy przy przechodzeniu przez kłatkę nad rzeką. Jego przyczepność do podłoża mnie zaskakuje. Choć mi czasami nie było łatwo iść, to wózek dawał radę na każdym terenie. Nie ważne czy świeciło słońce czy padał deszcz, on sprawdzał się idealne. Muszę również napisać, że jestem zakochana w jego amortyzacji. Jeździłam po takich wertepach, że moje dziecko powinno marudzić i protestować, a on tylko smacznie spał, co możecie zobaczyć na zdjęciu. 



Na filmiku na Instagramie nawet powiedziałam, że wózek ma tak świetną amortyzację, że sama chętnie weszłabym do niego i pozwoliła by ktoś mnie w nim powoził. Może bym się w końcu wyspała:P:P. A to zdjęcie tak się spodobało, że jest zamieszczone na oficjalnym profilu X-landera na Instagramie i jest mi bardzo miło z tego powodu.

A tu jeszcze kilka zdjęć:




Jeśli chodzi o design, to wózek bardzo mi się podoba. Materiał, z którego jest wykonany w dotyku przypomina płótno. Jest miły w dotyku i zauważyłam, że nie brudzi się szybko. My do testu dostałyśmy wózek w kolorze fioletowym (dusk violet- kolor limitowany) Choć kolor mało męski, to mój Synek na szczęście jest jeszcze za mały, by o kolorach dyskutować. Ale ja jestem zachwycona, bowiem ubóstwiam wszelkie odcienie fioletu i tu moja kobieca próżność została połechtana bardzo mocno. Kolorek jest super:)

W każdym teście zawsze pojawiają się pytania typu: czy jesteś zadowolona z testowanego produktu? Czy kupiłabyś produkt? Czy poleciłabyś go zwoje przyjaciółce? A w tym przypadku innej mamie? A wiecie co ja Wam odpowiem? Jestem trzy razy na tak i wózek przeszedł mój test pomyślnie, mimo pewnych niedogodności i rzeczy, z których byłam trochę niezadowolona. Ale w końcu to był test. Dostałam wózek by przetestować i napisać opinię. 

Trzymajcie kciuki, by został u nas na zawsze, bo przyzwyczaiłam się już do niego. A w porównaniu do naszego starego  to nie ma o czym mówić. Ten jest 100 razy lepszy:):):)

To jeszcze trochę zdjęć z naszego testu:







Co myślicie o tym wózku ?