wtorek, 30 października 2018

Sypki czy w kamieniu? Pudry rozświetlające od Kobo Professional

Sypki czy w kamieniu? Pudry rozświetlające od Kobo Professional

Cera matowa czy błyszcząca? To zależy o czym mówimy :) Bo jeśli chodzi nam o makijaż, to ja zdecydowanie stawiam na błysk. Jeśli czytacie mojego bloga już jakiś czas to wiecie, że bardzo lubię rozświetloną i promienną skórę. Mat jest fajny, ale na ustach, natomiast skóra ma wyglądać jak muśnięta słońcem. Jeśli słońca w zanadrzu nie macie, a Wasz puder daje matowe wykończenie, to koniecznie sięgnijcie po puder rozświetlający do twarzy...Zresztą co ja gadam...Nie ważne czy macie słońce czy nie...Nie ważne jaki macie puder...Rozświetlacz musi być i już:)

W dzisiejszym poście stawiam na mocny błysk i przedstawiam Wam moje dwie rozświetlające perełki od Kobo Professional. 


Glowing Loose Powder czyli mocno rozświetlający sypki puder

Kosmetyk zamknięty jest w okrągłym przezroczystym/plastikowym słoiczku z czarną nakrętką. Kobo Professional ma zawsze proste, ale niezwykle gustowne opakowania. Jakbym nie znała marki i nie wiedziała, że można ją kupić w drogerii Natura, to bym pomyślała, że to bardzo drogie kosmetyki do makijażu. Zresztą już wielokrotnie przekonałam się, że ta marka "ma tę moc" i jej produkty to gwiazdy. W tym przypadku nie jest inaczej. 


Latem chętnie używam balsamów rozświetlających, bo uwielbiam gdy moja skóra mieni się nie tylko na twarzy. Ale także balsamy nie zawsze są dobre. I nie są na każdą okazję. Więc jak to zrobić by błyszczeć? Użyć tego cudeńka. Ten puder to marzenie. Złote dość duże drobinki po nałożeniu na skórę powodują, że wygląda ona pięknie. Nie nachalnie, nie metaliczne, a cudownie rozświetlona. 




Glowing Loose Powder  jest dość mocny i aby nie stać się choinkową złotą bombką, należy z nim uważać na twarzy. Jednak większa ilość nałożona na pędzel fajnie rozprowadza się na reszcie ciała. Skóra nabiera subtelnego lecz pociągającego blasku i wygląda na bardziej wypoczętą. Sypkie rozświetlające pudry zdecydowanie są moim faworytem do nakładania na ciało. Wolę je do tego używać już do twarzy. Produkt w środku ma krateczkę, która jest zabezpieczona folią. Do nakładania produktów używam średniej wielkości puchatego pędzla. 

Cena 24.79

Highlighter Powder czyli prasowany puder

Drugim cudownym pudrem rozświetlającym jest Highlighter Powder czyli prasowany puder w kontakcie. Ten kosmetyk idealnie sprawdzi się do rozświetlenia twarzy, bowiem w tym przypadku łatwiej jest moim zdaniem kontrolować ilość pudru, jaki nakładamy na pędzelek. Ten rodzaj kosmetyku polecam również bardziej osobom, które boją się plam, a chciałby tylko nadać swojej skórze świetlisty, ale subtelny wygląd. 


Formuła kosmetyku zawiera w swoim składzie olejek marula, który odżywia skórę i sprawia, że staje się ona delikatna. Ten kosmetyk jest bardzo trwały i niezwykle wydajny, a patrząc na cenę za jaką go kupujemy, uważam, że każda z nas powinna sobie na niego pozwolić. Puder w kompakcie jest dużo delikatniejszy od tego sypkiego, ale równie fajnie sprawdzi się również na ciele. Efekt rozświetlenia i promiennego blasku na pewno zadowoli każdą fankę rozświetlających pudrów. 



I jak to powiedział ulubiony krab z bajki mojego syna "górą ten kto umie błyszczeć ". My umiemy drogie Panie pięknie błyszczeć, a to wszystko dzięki marce Kobo Professional. 

Cena 20.69


Jakie lubicie pudry rozświetlające?



poniedziałek, 29 października 2018

Serum botaniczne przeciw rozstępom Organic Life.

Serum botaniczne przeciw rozstępom Organic Life.


Witajcie! 

Chciałabym Wam opowiedzieć dziś o czymś, co jest dla mnie bardzo niewygodną sprawą jeśli chodzi o moje ciało. A są to rozstępy. Mam ich wiele i pokrywają one dość dużą część mojego ciała. Mam do nich dużą skłonność i pojawiły się gdy byłam jeszcze bardzo młodą dziewczyną. Taka moja uroda i był taki czas, że się do nich przyzwyczaiłam. Ale gdy zaszłam w ciążę, wiedziałam, że będzie ich dużo więcej. W ciąży przytyłam 17 kg i duża część tej wagi poszła w brzuch. Około 6 miesiąca ciąży zaczęły pojawiać mi się na dole brzucha ciemne pręgi i choć smarowałam skórę czym się da, nie udało mi się ich uniknąć. O ile w ciąży gdy skóra była napięta nie wyglądało to jeszcze jakoś tragicznie, to gdy brzuch zmalał po porodzie okazało się, że jest źle. Rozstępy były duże, grube, o bardzo nierównej powierzchni i do tego w bardzo ciemnym kolorze. Te, które mam na ciele zawsze były białe, więc gdy pojawiły się ciemne nie czułam się z tym dobrze. Do pełni nieszczęścia doszła bardzo duża blizna po cesarskim cięciu, na której utworzył się bliznowiec. Miałam swoje sprawdzone sposoby pielęgnacji takiej skóry, ale w tym przypadku moje nadzieje na poprawę jej wyglądu legły w gruzach. Nie wierzyłam, że bez medycyny estetycznej coś można jeszcze zdziałać.


Któregoś dnia dostałam propozycję, aby przetestować jeden wybrany kosmetyk marki Organic Life z całego jej asortymentu. Marki nie znałam do tej pory. Dowiedziałam się za to, że produkuje kosmetyki naturalne, które różnią się tym od drogeryjnych, że wypełnione są po brzegi bogactwem, które ofiaruje nam Matka Natura. Produkty marki wyróżniają się bardzo wysokimi stężeniami organicznych wyciągów roślinnych. Produkty te są pozbawione substancji powszechnie uważanych za szkodliwe tj parabenów, hydantoiny, olejów mineralnych/pochodnych ropy naftowej, wazeliny, sls, sles, sztucznych barwników, PEG-ów, silikonów, dwutlenku tytanu i aluminium. a w ich składzie możemy znaleźć co najmniej 98% wyciągów ziołowych, naturalnych olei i maseł, składników z certyfikatem ECCOCERT COSMOS, witamin oraz wegańskich składników pochodzenia roślinnego.




Nie wszystkim jednak będą odpowiadać te produkty. A czemu? Bo to co jest w naturze nie zawsze fajnie pachnie, nie zawsze jest tak gęste jak balsam z drogerii i nie zawsze jest takie SPA jakbyśmy chcieli. Ale to co jest w naturze krzywdy nam nie zrobi (chyba, że mamy uczulenie na dany składnik), ale może uczynić wiele dobrego. Kierując się tą zasadą wybrałam kosmetyk, w którego działanie nie wierzyłam. Wiem, że to głupie, bo mogłam wybrać coś innego. Ale coś mnie podkusiło, by wybrać akurat Serum botaniczne przeciw rozstępom i przetestować je na rozstępach na brzuchu i mojej dużej bliźnie po CC.




Czym jest ten kosmetyk?

Botaniczne serum przeciw rozstępom jest dermokosmetykiem bazującym na naturalnej emulsji ciekłokrystalicznej certyfikowanej do stosowania w kosmetykach organicznych (EcoCert Cosmos, Natrue Organic). Zawiera naturalne emolienty oraz skoncentrowane ekstrakty botaniczne znane w ziołolecznictwie z silnego działania fitoregulacyjnego na blizny i rozstępy. 

Działanie składników aktywnych: 

  • redukują i rozjaśniają rozstępy 
  • doskonale regenerują naskórek 
  • odżywiają skórę i pobudzają mikrokrążenie 
  • pomagają przywrócić prawidłową strukturę skóry 

Skoncentrowane ekstrakty botaniczne: 

  • Kocanka 
  • Przywrotnik 
  • Wąkrota azjatycka 
  • Miłorząb dwuklapowy 
  • Nagietek lekarski 
  • Żeń-szeń 
  • Arnika górska 
  • Gwiazdnica pospolita 
  • Aloes 
  • Skrzyp 
Naturalne emolienty: 

  • Olej kokosowy 
  • Olej ze słodkich migdałów 
  • Olej makadamia 
  • Olej z pestek winogron 
Serum nie zawiera: 

  • Oleju parafinowego 
  • Wazeliny 
  • Silikonów 
  • Syntetycznych emolientów 
  • Parabenów, hydantoiny 
  • Sztucznych barwników 
  • PEGów 

Cena 59.90* 

*Informacje ze strony producenta




Kosmetyk zamknięty jest prostej białej, plastikowej butelce o pojemności 200 ml. To co bardzo mi się podoba, to pompka. Uwielbiam wszelkiego rodzaju kosmetyki z pompką. Szata graficzna opakowania jest prosta. Producent uznał, że kosmetyk ma działać, a nie zachwycać opakowaniem. A czy działa? O tym za chwilę :):):):):)

Z racji tego, że mamy do czynienia z serum, którego skład ma być jak najbardziej naturalny, to nie ma tu mowy o sztucznym, perfumowanym zapachu. Zapach jest mieszanką ziół i zdaje sobie sprawę, że dużo osób powie o nim, że jest brzydki. Jest delikatny i mi nie przeszkadza. Myślę, że to będzie właściwy jego opis. Serum jest dość rzadkie i nie wchłania się błyskawicznie. Należy wziąć go mniej i wtedy szybciej się wchłonie. Jak weźmiecie za dużo, to będziecie smarować i smarować. To jest jego minus. Ale minus tylko dlatego, że jestem przyzwyczajona do innego rodzaju kosmetyków. Więc to może ja mam minus, a nie to serum? :):)




Kosmetyk używałam bardzo regularnie przez okres 4 tygodni. Smarowałam nim wybrane partie ciała, czyli mój nieszczęsny brzuch i bliznę po CC zawsze po kąpieli. Dwa razy w tygodniu wykonywałam również dość mocny peeling tych miejsc i potem wykonywałam masaż przy życiu botanicznego serum.




I teraz Wasza ciekawość już pewnie sięga zenitu i chcecie wiedzieć czy działa czy nie? 

Otóż działa. Byłam.w szoku. Po upływie 4 tygodni stan mojej skóry uległ wyraźnej poprawie. Po pierwsze zauważyłam dużą różnicę w kolorze moich rozstępów. Zaczęły blednąć. Ich struktura również zaczęła się zmieniać. Stały się bardziej elastyczne, miękkie i robią się płaskie. Do tej pory były wypukłe. Dla mnie to zaskakujące, że w tak krótkim czasie widać taką różnicę w wyglądzie mojej skóry. Poprawie uległa również blizna po CC. W niektórych miejscach jest już bardzo mało widoczna. Niestety nie udało mi się jej doprowadzić do stanu idealnego, bo mam bliznowiec w dwóch miejscach, Ale i tak jestem zachwycona. Przypominam, że są to dopiero 4 tygodnie, a co będzie jak dojdę do końca pierwszego opakowania?




Do tej pory nie wierzyłam, że kosmetyk może uczynić tak wiele. I w sumie dobrze, bo teraz mogę się cieszyć z mojego sukcesu. A jest nim skóra, która z każdą aplikacją serum wygląda coraz lepiej. Umówmy się co do jednego. Rozstępy nie znikną- wiem o tym i Ty także musisz o tym wiedzieć. Ale będę robić wszystko, by stały jak najmniej widoczne.  

Plusem kosmetyków Organic Life jest również to, że nie są testowane na zwierzętach i są odpowiednie dla wegan. A także to, że są to produkty polskie, co bardzo sobie chwalę.


Znacie kosmetyki Organic Life? 


Ja poznałam je niedawno, a już mam chrapkę na kolejne serum. Tym razem wybór padnie na Serum botaniczne ujędrniające biust, bo jestem go bardzo ciekawa. 





niedziela, 28 października 2018

Pielęgnacja włosów farbowanych z kosmetykami Wax Angielski Pilomax

Pielęgnacja włosów farbowanych z kosmetykami Wax Angielski Pilomax


Witajcie! 
Dziś opowiem Wam o pielęgnacji włosów farbowanych. Dawno nie było wpisu o kosmetykach do włosów, a z racji tego, że od ponad miesiąca testuję kosmetyki marki Pilomax ,to nadszedł ten moment, by moja opinia o nich ujrzała światło dzienne. Marka Pilomax nie jest mi obca. Bardzo dawno temu używałam już ich maski do włosów z linii Wax do włosów ciemnych. Na tamte czasy to była jedna z lepszych masek na rynku. Ale czasy się zmieniły. Marek kosmetycznych jest ogrom i czasem gdy stoję przed półką w sklepie, to mam nie lada dylemat co wybrać. Jak już wspomniałam stara wersja maski Wax się u mnie sprawdziła, więc postanowiłam ponownie sięgnąć po te produkty i zobaczyć co na przestrzeni lat się w nich zmieniło. Do przetestowania dostałam dwa kosmetyki, których sama nie wybierałam. Podałam tylko krótką charakterystykę włosów i czekałam na paczkę niespodziankę. Jeśli jesteście ciekawi jak kosmetyki niespodzianki się sprawdziły, to koniecznie czytajcie dalej....


W przesyłce od Pilomax znalazłam dwa kosmetyki do włosów Wax Angielski. Pierwszy z nich to maska regenerująca Arabica Wax Colour Care do włosów farbowanych na kolory ciemne i skóry głowy. Drugi produkt to odżywka bez spłukiwania Wax Daily Mist do włosów ciemnych z witaminą E, henną i pantenolem. 


Maska do włosów Arabica Was Colour Care zamknięta jest w bardzo wygodne i poręczne opakowanie o pojemności 240 ml. Opakowanie maski jest zabezpieczone plastikowym paskiem ochronnym, dzięki czemu mam pewność, że produkt jest świeży. A opakowanie jest praktyczne, bo jestem w stanie wykorzystać kosmetyk do ostatniej kropli. 

Czym jest maska do Włosów Wax Arabica Colour Care?

To kosmetyk, który w swoim składzie zawiera pantenol, skrzyp polny, hennę, a także ekstrakt z kawy Arabica. Maska przeznaczona jest w szczególności do włosów suchych i zniszczonych, ale także poddawanych zabiegom koloryzacji. Kosmetyk przeznaczony jest do włosów ciemnych i do pielęgnacji skóry głowy. 

Co wyróżnia ten kosmetyk? 

Formuła maski opracowana specjalnie z myślą o szczególnych potrzebach włosów poddawanych zabiegom koloryzacji. Chroni kolor włosów farbowanych w szczególności na ciemne odcienie. Keratyna wiążąc się z włóknem włosa odbudowuje jego uszkodzoną strukturę. Prowitamina B5 silnie nawilża włosy, pogrubia i je wygładza. Skrzyp polny zapobiega łamliwości włosów i rozdwajaniu końcówek. Ekstrakt z kawy poprawia ukrwienie skóry głowy stymulując mieszki włosowe. Ekstrakt z henny wzmacnia mieszki i cebulki włosowe skutecznie przeciwdziałając nadmiernemu wypadaniu włosów i sprawia, że kolor pozostaje intensywny i bardziej odporny na spłukiwanie. Keratyna wspomaga rewitalizację uszkodzonych włosów, silnie je nawadnia, wygładza i uelastycznia.

Formuła maski stosowanej w formie kompresu powoduje, że włosy zniszczone zabiegami koloryzacji stają się intensywnie zregenerowane, głęboko odżywione i pełne blasku.*

*Takie informacje możemy przeczytać na stronie producenta. 


A jaka jest moja opinia? 

Może zacznę od zapachu. Jest dziwny. Jak zapytałam męża, co mu przypomina, to powiedział, że wino. Zapach przypomina mi coś fermentującego, własnie takie wino, które za długo już stoi. Przebija przez niego zapach kawy, ale jest on taki kwaśny, jakby lekko popsuty. I teraz powiem Wam, że jestem fanką kawowych jogurtów. Ten kto je lubi, to wie, że one też mają taki dziwny jakby lekko kwaśny zapach. Właśnie jakby fermentowały. Wszystkie serki i jogurty kawowe, tak mają. Ale zepsute nie są. Wydaje mi się, że właśnie ta maska też po prostu należy do grona śmierdziuchów. A może się mylę? Ja swoją mam ponad miesiąc i im dłużej jest otwarta tym ten zapach jest bardziej kwaśny. Dziwne to....
Ale pomijając zapach, to maska ma dość gęstą konsystencję. Jest wydajna i łatwo się nakłada na włosy i skórę głowy. Nie spływa i później łatwo się spłukuje. Kosmetyku używałam 1-2 razy w tygodniu przy każdym myciu włosów. Nakładałam ją na umyte włosy i na głowę zakładałam czepek i ręcznik. W takim turbanie chodziłam ok 1 h.



Już od pierwszej aplikacji włosy są bardziej sprężyste. Z racji tego, że kosmetyk ma hennę w składzie, która zawsze wypełnia włos od środka, to mam wrażenie, że są przez to cięższe i grubsze. Podoba mi się również to, że włosy po masce są sypkie. Jakbym chciała sobie nimi zarzucić jak w reklamie, to myślę, że dałabym radę. Na pewno przez dwa pierwsze dni po aplikacji warkocza dobieranego zrobić jest ciężko, bo włosy się rozsypują. Ale za to na pewno są dłużej świeże i mniej się przetłuszczają. Zauważyłam również, że zaczęły mniej wypadać, a chcę byście wiedzieli, że mam z tym duży problem. Jeśli chodzi o zregenerowanie, nawilżenie i większą odporność na urywanie się kosmyków, to zdecydowanie się z producentem zgadzam. Jednak mam pewne zastrzeżenia, co do trwałości koloru. Naturalna henna jest bowiem taka rudo-brązowa. Ja farbuje włosy na granatową czerń, która ma swój specyficzny chłodny odcień. Natomiast gdy ostatnio oglądałam moje włosy pod słońce, to widziałam, że z granatowej czerni mało co zostało, a kolor ma właśnie taki ciemno kasztanowy blask. Tak jakby maskę wyciągała kolor z włosów. 



Pomijając zapach i to, że kolor wypłukuje się szybciej, to z maski jestem bardzo zadowolona. Dziś myłam włosy i również jej używałam, i widzę, że z każdym myciem są one mocniejsze. Maski zostało mi już tylko na jedną aplikację. 240 g starczyło mi na 5 aplikacji na włosy. Brałam więcej niż producent zaleca, ale to dlatego, że mam długie włosy. Jeśli ktoś ma krótkie to starczy mu na dłużej.  

Pełen skład:

Aqua, Cetearyl Alcohol, Behentrimonium Chloride, Caffea Arabica Seed Extract, Panthenol, Hydrolyzed Keratin, Glycerin, Equisetum Arvense (Horsetail) Leaf Extract, Lawsonia Inermis Extract, Phenoxyethanol, DMDM Hydantoin, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Benzyl Alcohol, Ethylhexylglycerin


Odżywka bez spłukiwania Wax Daily Mist do włosów ciemnych zamknięta jest w bardzo wygodną i praktyczną butelkę o pojemności 200 ml. Odżywkę aplikujemy na włosy za pomocą atomizera, rozpylając jej odpowiednią ilość na całe włosy i skórę głowy. Atomizer zabezpieczony jest przed przypadkowym naciśnięciem i przed zanieczyszczeniami  plastikowym korkiem. Odżywka bez spłukiwania to kosmetyk przeznaczony do włosów suchych i zniszczonych, ciemnych i do skóry głowy. Ma za zadanie zmniejszać wypadanie włosów.

Jak działa odżywka ?


Odżywka ma za zadanie łagodzić podrażnienia skóry głowy spowodowanie zanieczyszczeniem środowiska i zabiegami fryzjerskimi. Nawilża włosy, ułatwia czesanie. Zmniejsza skłonność do rozdwajania. Poprawia stan uszkodzonych włosów i je pogrubia. Formuła bez spłukiwania powoduje, że włosy mają na sobie warstwę chroniącą przed działaniem zanieczyszczonego środowiska i suszeniem gorącym powietrzem. *

Co wyróżnia odżywkę Wax Daily Mist?


Jest bogata w substancje odżywcze. Wzmacnia włókno włosa i zwiększa jego odporność na uszkodzenia mechaniczne. Zawarta w preparacie Prowitamina B5 głęboko nawilża włókno włosa, poprawiając stan uszkodzonych włosów, pogrubia je i zmniejsza skłonność do rozdwajania. Ekstrakt z henny wzmacnia mieszki i cebulki włosowe skutecznie przeciwdziałając nadmiernemu wypadaniu włosów i stymuluje wzrost nowych włosów. Preparat aktywnie łagodzi podrażnienia skóry głowy spowodowane zanieczyszczeniem środowiska i zabiegami fryzjerskimi. Produkt sprawia, że włosy są bardziej błyszczące, elastyczne i mniej się elektryzują. Formuła bez spłukiwania powoduje, że włosy mają na sobie warstwę ochronną.**

*/** Informacje ze strony producenta.



A jaka jest moja opinia?

Odżywka jest świetna. Ma bardzo wygodne opakowanie i forma sprayu też mi bardzo odpowiada. Ma przepiękny, delikatny i bardzo przyjemy dla nosa zapach, który utrzymuje się na moich włosach nawet następnego dnia po ich umyciu. Odzywka jest bardzo lekka. Nie obciąża włosów, a po aplikacji błyskawicznie je nawilża i dodaje im blasku. Mam duży problem z rozdwajającymi się i suchymi końcówkami, ale odkąd zaczęłam używać tej odżywki stały się one bardziej miękkie i sprężyste. Odżywka bardzo ułatwia rozczesywanie i sprawia, że moje włosy mniej się puszą i są bardzo łatwe w ułożeniu. Co Wam więcej mogę powiedzieć? Bardzo lubię odżywki w sprayu, a ta szczególnie trafia w mój gust. Same plusy, żadnych minusów. A na koniec muszę Wam powiedzieć, że psikam i psikam i końca nie widać czyli jest mega wydajna, a w super kosmetyku również o to chodzi.  


Pełen skład:


Aqua/ Water/ Eau, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Lawsonia Inermis (Henna) Extract, Cetrimonium Chloride, PEG-12 Dimethicone, Polyquaternium-11, Cyclotetrasiloxane, Trideceth-12, Cyclopentasiloxane, Amodimethicone, Phenoxyethanol, Polysorbate 20, DMDM Hydantoin, Parfum (Fragrance), Sodium Benzoate, Benzyl Alcohol, Linalool, Geraniol



Znacie kosmetyki Wax?











wtorek, 23 października 2018

Metaliczne cienie do oczu w kremie od MySecret - hit czy bubel kosmetyczny ?

Metaliczne cienie do oczu w kremie od MySecret - hit czy bubel kosmetyczny ?

Witajcie Kochani w kolejnym poście makijażowym. Dziś na celowniku mam produkt, którego bałam się jak ognia. Produkt, z którym już kiedyś miałam do czynienia, ale nasza wspólna przygoda zakończyła się klęską. Klęską dla mnie i moich umiejętności makijażowych. A jest to nic innego jak metaliczny cień w kremie. Kilka kolorów takiego produktu znalazłam w paczuszce od drogerii Natura i zostawiłam je sobie na ostatnią chwilę ciągle szukając wymówek. Zanim zabrałam się do testu odpaliłam sobie YouTube i makijażowe tutoriale z wykorzystaniem właśnie takich produktów. Po obejrzeniu kilku takich filmików okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują, a aplikacja cieni ma być dla mnie banalnie prosta. Kupiłam sobie nawet płaski syntetyczny pędzelek, by trochę się z tymi cieniami pobawić.

Ekstreme gleam long wear eye shadow od marki My Secret to bardzo ciekawe cienie do powiek. Innowacyjna wodno-gliterowa formuła cienia pokrywa powiekę gładką i jednolitą warstwą, która szybko wysycha i jest długotrwała. Dzięki polimerom cień nie osypuje się i jest gładki w dotyku.



Kosmetyk zamknięty jest w plastikowej buteleczce o pojemności 6.5 ml. Ogólnie wygląda on jak płynna pomadka do ust. Aplikator, którym cienie się nakłada również bardzo przypomina ten pomadkowy. Zresztą sami zobaczcie na zdjęciu. Powiem Wam, że trochę sobie pokombinowałam z tymi produktami i doszłam do następujących wniosków...


Cień możesz nakładać za pomocą palca. I teraz albo nakładasz go na palec, a potem na powiekę, albo bezpośrednio na powiekę i rozcierasz palcem.
Możesz go nakładać również aplikatorem na powiekę i tylko jego używać do ich rozcierania. Możesz również nakładać kosmetyk na pędzel lub po aplikacji aplikatorem rozcierać go pędzlem. Zrobisz jak ci będzie wygodniej. Ja robię różnie.





Może być stosowany jako produkt solo. Możesz mieszać kolory razem. Ale fajnie wygląda również wkomponowany w matowe wykończenie oka jako delikatnie rozświetlający akcent. Możliwości jest wiele. Na pewno cień jest bardzo trwały. Nawet nałożony byle jak na powiekę utrzymywał się cały dzień. Wcześniej na oko nałożyłam tylko korektor i odrobinę bambusowego pudru. Cienie raz nałożone utrzymują się w tym samym miejscu cały dzień. Łatwo się również je zmywa.



Mimo moich wielkich obaw cienie okazały się kosmetykiem bardzo bezproblemowym. Łatwo się je nakłada i na powiece wyglądają super. Tylko musicie wiedzieć, że cienie bardzo szybko wysychają na skórze, więc ich aplikacja musi być dość szybka, bo jak wyschną to już się nie da ich rozetrzeć. Kolory, które testowałam ja to :


Wśród nich jest mój ulubieniec, czyli nr 06 Guilty Pleasure. Choć nie koniecznie lubię odcienie brązu, to ten cień jest dla mnie kolorem idealnym i czuję się w nim świetnie:):)




Podobają się Wam te cienie?




środa, 17 października 2018

Nudziakowe lakiery do paznokci pachnące czekoladą od MySecret-recenzja

Nudziakowe lakiery do paznokci pachnące czekoladą od MySecret-recenzja

Odkąd w moje ręce wpadła pierwsza buteleczka lakieru hybrydowego i nastąpił dzień, w którym miałam wykonany taki manicure, wiedziałam już, że jest to wynalazek ludzkości. Ten kto wymyślił lakier hybrydowy powinien dostać nobla w dziedzinie stylizacji paznokci. 2 tygodnie spokoju, podczas których cieszę się nienagannym manicure to luksus, na który zawsze sobie pozwalam i nie umiem z niego zrezygnować. Do tej pory byłam wielką fanką dobrych klasycznych lakierów, jednak ich trwałość mimo kupowania tych bardzo drogich pozostawiała wiele do życzenia. Umówmy się...jeśli nic w domu nie robisz, to może u Ciebie zwykły lakier się będzie trzymał. U mnie się nie trzyma. Może inaczej....on się zaraz ściera. A mnie trafia szlag. Dlatego z nich zrezygnowałam i robię manicure hybrydowe. Dodatkowo muszę Wam się przyznać, że przed ciążą miałam bardzo mocne paznokcie i nie miałam z nimi problemów. W ciąży nic się z nimi nie działo, dopiero zaczęło się dziać po porodzie, i to już był koszmar. Dlatego skusiłam się na żel, bo mogę cieszyć się pięknymi paznokciami bez obawy o przykre niespodzianki. I ten żel oczywiście maluję hybrydką:):)

Gdy w paczce z letnimi nowościami drogerii Natura znalazłam dwa lakiery do paznokci od My Secret, to pierwsza myśl moja była taka : dobrze, że nie jest ich więcej. Te jakoś przetestuję. Nie będzie tak źle. I wiecie co? Myliłam się. Było źle.

Ale od początku.

MY SECRET CHOCOLATE DESIRE SCENTED NAIL POLISH

To według producenta lakiery do paznokci o zapachu czekolady w trakcie wysychania. Nowoczesna, lekka formuła lakieru do paznokci zapewnia jego równomierne rozprowadzenie oraz zapobiega powstawaniu smug.

Zauważyliście, że wszyscy producenci lakierów do paznokci piszą, że one równomiernie kryją i nie pozostawiają smug? Tylko czemu rzeczywistość wygląda inaczej? 



Lakiery mają 10 ml szklane, kwadratowe buteleczki z czarną nakrętki. Pierwsze co chciałam sprawdzić to czy faktycznie pachną czekoladą przy wysychaniu. I wiecie, że tak jest. Byłam w szoku i jestem pełna podziwu dla marki, za taki bajer. Kolejna fajna rzecz to kolory. Wszystkie są w odcieniach jasnych, bardzo naturalnych i kojarzą mi się mlecznymi napojami. Zresztą ta seria jest taka kawowo-czekoladowa. 


Chciałabym byście wiedzieli, że udało mi się przetestować lakier na nałożony żel. Zdjęłam hybrydę i przygotowałam paznokcie bezpośrednio pod lakier dobrze matując i odtłuszczając płytkę. Niestety ani jednym, ani drugim kolorem nie udało mi się pomalować paznokci tak by uniknąć smug. I teraz nie wiem czy jest to wina tego, że malowałam lakierem po żelu. Ale chyba raczej nie. Nie mam jak przetestować tych lakierów na kimś kto ma naturalne paznokcie, żeby sprawdzić jak się one prezentują. Nie mniej jednak musiałam nałożyć 3 warstwy, by jakoś to wyglądało. A i tak nie wyglądało super. Lakiery nie poziomują się same i niestety podczas ich nakładania powstają nieestetyczne smugi. Podczas malowania miałam wrażenie, że każdy lakier podczas aplikacji wysycha za szybko, bo już na końcach zaczynały się robić nierówności. Ale gdy doczekałam ok 10 minut, to przy dotknięciu lakier nie był do końca wyschnięty. I właśnie tego schnięcia nie lubię w zwykłych lakierach. Lakiery długo schną i bardzo szybko się niszczą na paznokciach żelowych i nie byłam zadowolona z tego jak wygląda mój manicure, choć paznokcie faktycznie pachniały fajnie czekoladą. 

Ale co ciekawsze, gdy na potrzeby zdjęć wykonałam Wam wzornik, to tam lakier wygląda bardzo ok. Może nie kryje w 100% i na tym wzorniku też wysychał i wysychał, to poziomował się ładnie. I powiem ?Wam, że fajnie to wygląda. Tylko czemu u mnie tak nie wyglądało?


Dostępne kolory:
  • 287 Almond Milk
  • 288 Peach Cookies
  • 289 Honey
  • 290 Coffee with Milk
  • 291Coffee Macaroons
  • 292 Cinnamon Sticks
  • 293 Cocoa
  • 294 Milk Chocolate



Na końcu chciałabym byście przeczytali jeszcze to co piszę zawsze, gdy produkt mi się nie sprawdzi. To, że u mnie wypadły te lakiery słabo, to nie oznacza, że na Waszej płytce również tak będzie. Może akurat na naturalnych paznokciach będą zachowywać się całkiem przyzwoicie i pomogą wam wyczarować piękne kawowo-czekoladowe manicure. Liczę na to, że tak będzie. A tym czasem ja wracam do moich sprawdzonych lakierów hybrydowych. 


Macie jakieś doświadczenie z tymi lakierami ?



Bebiolon 2 Profutura-relacja z kampanii TRND

Bebiolon 2 Profutura-relacja z kampanii TRND

Hej mamusie i tatusiowie!!!
Ten wpis będzie dziś dla Was. Ale witam także osoby, które nie mają dzieciaczków, a chętnie czytają moje wpisy. Jak wiecie jestem mamą. Mój Synek i ja chętnie bierzemy udział w akcjach testerskich i on testuje, a ja potem Wam opisuję, czy warto jest coś kupić czy nie. Z racji tego, że mój Synek obecnie jest karmiony mlekiem modyfikowanym, to gdy dowiedziałam się, że na platformie TRND będzie kampania nowego mleka Bebilon, to chętnie nas zgłosiłam. Mleczka Bebilon nie używaliśmy wcześniej i byłam ciekawa jak się sprawdzi. Ogólnie Bebilon jest mlekiem modyfikowanym, które ma bardzo dobre opinie i jest polecane przez mamy. Chcecie wiedzieć czy mleko Bebilon sprawdziło się u nas? Zapraszam Was na dalszą część mojej relacji.


Mleko Bebilon Profutura 2 to mleko następne, które jest rekomendowane od 6 miesiąca do 1 roku życia. Jest to także najbardziej zaawansowana formuła mleka Bebilon. Co takiego wyróżnia to mleko?

Bebilon Profutura 2 zawiera:​
  • DHA (długołańcuchowy wielonasycony kwas tłuszczowy (LCPUFA) z grupy Omega 3) w ilości 0,40% kwasów tłuszczowych, który wpływa na prawidłowy rozwój wzroku; korzystne działanie występuje, gdy wraz z urozmaiconą dietą dziecko spożywa 100mg DHA dziennie
  • * kwas alfa-linolenowy, który wpływa na prawidłowy rozwój mózgu i tkanek nerwowych 
  • kwas pantotenowy i ryboflawinę, które wpływają na prawidłowy metabolizm energetyczny
  • * witaminy A, C i D, które wpływają na prawidłowe funkcjonowanie układu odpornościowego 
  • nukleotydy oraz niezbędne witaminy i składniki mineralne w odpowiednich ilościach
  • opatentowaną, klinicznie przebadaną kompozycję oligosacharydów (GOS/FOS), w ilości 0,8g/100ml
  • produkt nie zawiera składników modyfikowanych genetycznie (GMO) - podobnie jak wszystkie inne produkty dla niemowląt i małych dzieci na rynku polskim




Mleko Bebilon Profutura 2 wyróżnia również nowe opakowanie i oprócz samej jego zawartości musieliśmy je również ocenić. A jakie jest moje zdanie? Powiem Wam, że średnie. Mam mieszane uczucia co do tego opakowania. Ale może zacznijmy od plusów. Jest ładne. To trzeba mu przyznać. Na pewno wyróżnia się na półce sklepowej wśród kartonów i puszek. Ja sama nie lubię korzystać z torebek z mlekiem, które trzeba zamykać gumką. Kupiłam sobie raz mleko w puszce i teraz każde kolejne z folii przesypuję do puszki. A tu mam plastikowe pudełko, które ma bardzo dobre i solidne zamknięcie. Ma też bardzo fajne miejsce na łyżeczkę, którego w zwykłych puszkach mi brakuje. Zawsze mi się ta łyżka gdzieś gubi, a tu nie ma prawa. Ale jest coś co mnie bardzo denerwuje w tym opakowaniu. Właśnie to solidne zamknięcie. Mój Synek często się niepokoi gdy jest głodny. Trzymam go także bardzo często podczas robienia mleka na rękach. Lubię więc jego opakowanie otwierać szybko i sprawnie. Tu jest z tym problem. Czasami się uda, ale zazwyczaj potrzebuję do tego dwóch rąk. Przy puszkach ich otwarcie to chwila- moment i da się to zrobić jedną ręka. Dla mnie są wygodniejsze. To opakowanie więc jest bez szału. Ale może komuś innemu będzie się podobać. Jeszcze folia zabezpieczająca to dla mnie porażka. Dzięki temu, że mój Synek był zachwycony mleczkiem, to nasze zapasy zostały uzupełnione już o kilka pudełek. ?W każdym zerwać tę folię to jest jakiś koszmar. Rozrywa się i nie można jej oderwać precyzyjnie. W końcu muszę brać nóż i wycinać ją na około. Porażka.




Pomijając fakt niezbyt praktycznego opakowania i folii zabezpieczającej, to z samego mleka jestem bardzo zadowolona. O ile nie jestem w stanie ocenić na oko, że ta super formuła działa jakoś inaczej i nagle mój Syn się zmienił, to mogę ocenić rzeczy, które widać podczas jego użytkowania. A są to chociażby smak. Mój Syn od pierwszego łyczka mleka bardzo polubił jego smak. I ja mu się wcale nie dziwię, bo mleko jest bardzo dobre. Zawsze próbuję wszystko, co podaję mojemu dziecku, mleko też. O ile inne mleczka, które Synek pił i średnio mi ich smak odpowiadał, to to mleczko jest bardzo dobre. Kolejny plus jest taki, że mleczko bardzo szybko i dobrze rozpuszcza się w wodzie, a dla mnie to bardzo ważne. I ostatnie to to, że Synek nie miał żadnych problemów z brzuszkiem. Zjadł całe 800 g mleczka i gdy wróciliśmy do starego to widziałam, że nie bardzo mu się to podoba i jest zdziwiony, bo znów stary smak.


W zestawie Ambasadorki znalazłam:

  • Mleko następne Bebilon Profutura 2 800 g
  • 2 saszetki mleka następnego Bebiolon Profutura 2 po 29,4 g do przekazania innym mamom.
  • Przewodnik projektu TRND


Niestety jest jeszcze jeden minus tego produkt. Cena. W cenie regularnej jego koszt to prawie 70 zł czyli bardzo dużo. U mnie 800 g starcza na ok tydzień czyli miesiąc to wydatek ok 300 zł na samo mleko. Mimo tego, że jestem bardzo zadowolona z tego mleczka to niestety jest ono produktem dla bogaczy i nie każdy może sobie na nie pozwolić. A szkoda. 

Nam udało kupić Bebilon Profutura 2 w promocji za 53 zł i Synek dostaje je na kolację, bo zauważyłam, że lepiej się mu po nim śpi. 



A Wy jakie mleko następne podajecie swoim dzieciom?