czwartek, 28 marca 2019

Mieszkając z wrogiem Penelope Ward - recenzja

Mieszkając z wrogiem Penelope Ward - recenzja

Ile potrzeba czasu, by przeczytać dobrą książkę? W tym przypadku pochłonęłam ją w jeden wieczór i jedno popołudnie. Gdybym mogła, to bym nic nie robiła, tylko czytała. Uwielbiam takie pozycje książkowe.

Dwudziestoczteroletnia Amelia musi zmierzyć się z ogromnym wyzwaniem: zdradą. Pewnej namiętnej nocy odkryła, że nie jest dla ukochanego Adama jedyną kobietą. Mężczyzna przez wiele tygodni prowadził podwójną grę. Jakby tego było mało, zmarła ukochana babcia dziewczyny, która jednak pozostawiła jej spadek - rodzinną biżuterię i połowę domu. Druga połowa przypadła Justinowi, jej przyjacielowi z dzieciństwa i bratniej duszy. Kiedyś chłopak nie tylko bronił Amelii i się nią opiekował, ale także układał dla niej piosenki, śpiewał i grał na gitarze. Dla dziewczyny Justin był jak najbliższy przyjaciel, dla jej babci - jak wnuk. Problem w tym, że wiele lat temu oboje rozstali się w wielkim gniewie.

Spotkanie po latach okazało się koszmarem. Złośliwości, wzgarda, drwiny na każdym kroku. Dziewczyna Justina, Jade, na próżno starała się załagodzić sytuację i doprowadzić do normalnych stosunków. Natomiast dla Amelii rzeczywistość stawała się coraz trudniejsza. Powracały wspomnienia o chwilach, w których ona i Justin rozumieli się bez słów i byli sobie naprawdę bliscy. Niespodziewanie doszły do głosu tłumione wcześniej uczucia. I choć Justin nieraz wydawał się jej drogi jak nikt inny, po kilku minutach okazywał wobec niej zimną wrogość. Mieszkanie z kimś takim pod jednym dachem nie mogło być łatwe. Amelia zaczęła zdawać sobie sprawę, że ten kuriozalny konflikt rozwija się w dość nieoczekiwany sposób...

Historia zawarta w tej książce zaczyna się dość banalnie. Z każdą kolejną kartą przekonasz się jednak, że bardzo trudno się od niej oderwać, gdyż opowiada o uczuciach, wspomnieniach, błędach z przeszłości i wstydliwych rodzinnych sekretach. Mówi także o przebaczeniu i namiętnościach tlących się w sercu przez długie lata. Justin i Amelia wydają się sobie przeznaczeni - od zawsze i na zawsze. Coś jednak sprawia, że pozostają rozdzieleni. Będziesz śledzić ich rozstania i powroty ze ściśniętym gardłem!


Historia jakich nie mało... Pokłócili się kiedyś, ale wrócą do siebie? Jednak czy na pewno? Książka napisana jest łatwym i bardzo przystępnym dla czytelnika językiem. Od pierwszej strony wciągnęłam się w nią tak bardzo, że nie mogłam przestać czytać. Książka podzielona jest na dwie części.


Amelia, młoda nauczycielka postanawia pojechać do domu swojej zmarłej babci, który kobieta zostawiła jej w spadku. Ale nie jest ona jedyną właścicielką posiadłości. Drugim spadkobiercom jest jej przyjaciel z dzieciństwa, Justin, z którym rozstała się kiedyś w gniewie. W dalszej części książki dowiadujemy się o co poszło tym dwoje i uważam, że tak olbrzymiej kłótni dało się uniknąć. Penelope Ward to jednak mistrzyni trzymania czytelnika w napięciu. Choć Amelia stara się załagodzić napięte stosunki z Justinem, ten próbuje zrobić wszystko, by dziewczyna go znienawidziła. Bo przecież on nienawidzi Amelię, prawda? A może mu się tylko wydaje? Z biegiem czasu ich stosunki zaczynają się zmieniać. W powietrzu czuć pożądanie. Nawet kartki papieru są nim przesiąknięte. Ja to czułam i mam nadzieję, że Wy czytając tę książkę też to poczujecie. To się nazywa magia. Dlatego lubię czytać książki. Za te emocje. A pisarka dostarcza nam ich tu co nie miara. 

Pierwsza część książki kończy się w momencie gdy Justin i Amelia znowu potrafią ze sobą normalnie rozmawiać i choć cały czas w życiu chłopaka jest Jade, to Amelia skrycie liczy na to, że będą razem. I wtedy okazuje się, że Amelia jest w ciąży z byłym partnerem. Gniew, żal i tęsknota za Justinem, który już wcześniej postanowił, że wraca do siebie jest ogromna. choć Amelia go potrzebuje,  ten wraca jednak z Jade do Nowego Yorku, dziewczyna do swojego mieszkania i przygotowuje się na narodziny córeczki. 

Druga część książki zaczyna się 8 miesięcy późnej. Mała Bea ma już dwa mieście. Adam nie poczuwa się do odpowiedzialności, a Amelia traci mieszkanie i postanawia przeprowadzić się do domu babci. Do lata jest jeszcze trochę czasu więc mieszka sama. Ale pewnego dnia zjawia się tam również Justin- sam i zostaje z dziewczynami trochę dłużej niż zamierzał. 


To historia o miłości. Amelia i Justin przeznaczeni są sobie od zawsze i na zawsze. Babcia Amelii, wiedziała co robi przepisując im ten dom. Ale czy Justin zdeklaruje się i zostanie z Amelia i Beą na zawsze? Tym bardziej, że dostaje propozycję wyjazdu w trasę koncertową, ale musiałbym wyjechać na pół roku. Z jednej strony są one, a z drugiej taka trasa, to jego wielka szansa i marzenie, które może się spełnić. Czy się na to zdecyduje? Nie ma już bowiem Jade, a jest za to mała Bea, którą pokochał od pierwszej chwili gdy ją zobaczył. 

Autorka jest w tej książce bardzo nieprzewidywalna. Niejednokrotnie miałam związany w supeł żołądek, jak ją czytałam. Ta historia choć wydawała się na początku banalna, wcale taka nie jest. Ma przesłanie. Opowiada o miłości tak wielkiej, a jednak nie do końca możliwej. Jest tu także trochę o przeciwnościach losu, o smutku i żalu. Ale także o wielkim szczęściu jakim jest posiadanie dziecka. Bo to dziecko dużo ich nauczy oboje...

Książka jest świetna. Na samym końcu poryczałam się jak głupia. Czy ze smutku czy ze szczęścia dowiecie się tego gdy przeczytacie Mieszkając z wrogiem. Polecam Wam tę książkę bardzo serdecznie.


A za możliwość przeczytania dziękuję Editio Red.




Co teraz czytacie?








Test lakierów od Chiodo Pro

Test lakierów od Chiodo Pro

Uwielbiam mieć zadbane i pomalowane paznokcie u stóp i u rąk. Czuję się wtedy kobieco i pięknie. Paznokcie robię sama w domu. Mam potrzebny sprzęt i lubię eksperymentować z kolorami. Choć nie do końca umiem robić wzorki, a raczej nie u umiem robić ich wcale, to malowanie na gładko wychodzi mi całkiem dobrze. I pocieszam się tym, bo niektóre dziewczyny nawet tego nie umieją.


Jakiś czas temu przyszła do mnie paczuszka od Chiodo Pro, w której znalazłam bazę, top i dwa lakiery z kolekcji Edyty Górniak. Nie używałam wcześniej nic tej marki, więc ochoczo zabrałam się do testów. Pozwólcie, że nie będę Wam opisywać poszczególnych produktów. Wszystkie takie informacje przeczytacie na stronie producenta. Ja chciałabym skupić się na efekcie końcowym. Nauczyłam się już, że każda stylistka musi wyczuć dane produkty. To co u mnie będzie się sprawdzać, u Ciebie nie zda egzaminu. U mnie lakiery egzamin zdały, a efekty możecie podziwiać na zdjęciach..


Kilka słów wstępu może o lakierach. Do testu dostałam dwa kolory : 745 Sumer Touch Party Girl i Colors of the Wind Mountain Breeze.


Nie lubię nudy na paznokciach, a kolory wydawały mi się wyglądać kiepsko w duecie (tak myślałam na początku), więc dodałam od siebie mój ulubiony pyłek, który nałożyłam na fioletowy lakier i matowy top, którym jest pokryty środkowy palec czyli lakier zielony. Natomiast na kciuk nałożyłam na zielony lakier klasyczną syrenkę. Efekt moim zdaniem jest świetny i bardzo mi się podoba. Cała stylizacja jest wykonana na żelu nałożonym na moje paznokcie.


Z racji tego, że zdjęcia powyżej to sesja i nie dało się na niej idealnie uchwycić kolorów, więc wykonałam Wam bardzo amatorskie zdjęcia dłoni, byście mogli zobaczyć jak te kolory wyglądają w rzeczywistości. Dodam, że "prawie mi się udało pokazać te kolory" . Na żywo są bardziej intensywne. 










Co myślicie o tej stylizacji?

wtorek, 26 marca 2019

Oillan Balance - moje odkrycie w pielęgnacji skóry trądzikowej

Oillan Balance - moje odkrycie w pielęgnacji skóry trądzikowej

Jak byłam w ciąży to chętnie sięgałam po dermokosmetyki. Moja skóra bowiem potrzebowała innej niż dotychczas pielęgnacji. Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z produktami Oillan. Co prawda wtedy używałam kosmetyki z serii Oillan Mama, które świetnie się u mnie sprawdziły również po porodzie. Ale to były kosmetyki do ciała. Byłam przekonana, że z moją trądzikową skórą nie mam czego u nich szukać i do pielęgnacji twarzy muszę poszukać innej marki. Tak myślałam. Ale myliłam się i któregoś dnia w moje testerskie łapki wpadły dwa dermokosmetyki z serii Oillan Balance. Serii, która przeznaczona jest właśnie do pielęgnacji skóry skłonnej do alergii, z problemem trądziku, skłonnej do podrażnień. Co ciekawe, zalecana jest również do użytku po zabiegach dermatologicznych czy medycyny estetycznej. Do przetestowania dostałam Dermatologiczny żel micelarny do mycia twarzy i oczu, a także Normalizujący krem przeciwzmarszczkowy SPF 15.


Dermatologiczny żel micelarny zamknięty jest w wygodnym opakowaniu o pojemności 250 ml z pompką. Kosmetyk ma delikatną, dość rzadką konsystencję. Zapach myślę, że Was nie oczaruje, bo jest lekko kwaśny, bliżej nie określony, ale mi nie przeszkadza. Żel w swoim składzie zawiera podobnie jak płyn micelarny struktury micelarne, które usuwają makijaż i wszelkie zanieczyszczenia. Formuła nie zawiera mydła SLES/SLS. Żel jest niezwykle łagodny. Nie powoduje podrażnień i nie wysusza skóry. Nie pieni się, ale skutecznie domowa to, co ma domyć. Można go używać na dwa sposoby. Poprzez nałożenie odpowiedniej, ale nie za dużej ilości na płatek lub bezpośrednio na skórę. Nadmiar należy usunąć płatkiem kosmetycznym lub bezpośrednio wodą. Ja używałam go jak żelu do mycia twarzy, czyli nakładałam go palcami na twarz i potem zmywałam wodą. 


Muszę Wam powiedzieć, że żel dobrze się u mnie sprawdził. Skutecznie domywa resztki makijażu, które wcześniej usuwam za pomocą płynu do demakijażu. Nie podrażnia, nie uczula, nie wysusza. Chętnie po niego sięgam i myślę, że moja buzia również go polubiła. 


Normalizujący krem przeciwzmarszczkowy SPF 15 zamknięty jest w tubie o pojemności 40 ml. Tubka ma plastikową nakrętkę, choć raczej wolałabym zamknięcie typu klik. Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że jestem bardzo mile zaskoczona tym, że ktoś wpadł na pomysł by zrobić krem przeciwzmarszczkowy do pielęgnacji skóry tłustej, mieszanej i trądzikowej. Mam takie wrażenie, że wszystkie firmy skupiają się na skórze suchej. Kiedyś chciałam kupić sobie krem przeciwzmarszczkowy do skóry tłustej z problemem trądziku i na próżno szukać. Krem tak jak żel również przeznaczony jest do pielęgnacji skóry podrażnionej i po zabiegach. Ja co prawda z takich nie korzystałam ostatnio, ale krem bardzo dobrze sprawdził się u mnie po mocniejszym oczyszczaniu skóry szczoteczką lub po peelingu. Ma on dość lekką konsystencję i bardzo dobrze nawilża i odżywia skórę. Dla mnie jest trochę za ciężki na dzień i pod makijaż, i choć jest to krem na dzień, to wolę zdecydowanie nakładać go na noc. Podoba mi się to, że krem nie ma zapachu. Działa także jak trochę leczniczy kompres bo bardzo szybko łagodzi podrażnienia. Skóra po jego użyciu jest w dotyku tak przyjemna jak po dobrze nawilżającej maseczce.



Seria Oillan Balance jak na razie sprawdza się u mnie bardzo dobrze i chętnie wypróbuję inne kosmetyki z tej serii..Bardzo ciekawa jestem ich Oczyszczającej maseczki. Przy następnej wizycie w aptece chętnie ją sobie wezmę do testów.



A Wy używacie jakieś kosmetyki Oillan 




sobota, 23 marca 2019

Farba do włosów Tinst of Nature - recenzja

Farba do włosów Tinst of Nature - recenzja

Koloryzacja włosów? Tak, stosuję ją od lat. Moja zawsze mnie pyta jak mówię, że "muszę zrobić kolor", czemu farbuję, w końcu mam taki ładny kolor włosów? A no mam, ale brązowy. A ja w swoim życiu mam zasadę, że brązu nie lubię. Ok, szafki w kuchni mam brązowe i je lubię, ale w brązowym sweterku już mnie nie zobaczycie. Brąz lubię, ale nie na mnie. Za to lubię czarny. Czarne włosy, to jest coś, co kocham. Moja mama nigdy nie pozwalała mi na taki kolor ich farbować jak byłam nastolatką. Aż pewnego dnia, po mahoniach, śliwkach, kasztanach, wiśniach, rubinowej czerwieni czy kolorze bakłażana powiedziałam basta. Zrobiłam czarne i teraz tylko wybieram czy mam ochotę na granatową czerń czy zwykły głęboki czarny kolor. Mama nie ma już nic do powiedzenia, a za to mąż teraz nie zgadza się na żaden inny, bo on czarną pokochał i tak ma być. I teraz człowieku bądź dorosły jak tu wszędzie zakazy i nakazy...


Korzystając z chwili okazji, że dziecko poszło spać, grzebałam sobie dla relaksu w czeluściach Instagrama i natrafiłam na markę Tints of Nature, która w swojej ofercie ma naturalne farby do włosów. Co takiego wyróżnia te farby na tle innych?
  • Ich formuła opiera się na ponad 75% zawartości certyfikowanych składników organicznych,
  • oraz 95% składników pochodzenia naturalnego.
  • Nie zawierają amoniaku, silikonów, parabenów i rezorcyny.
  • Mają najniższy możliwy poziom pigmentów PPD.
  • Są łagodne i bezpieczne, a przy tym zapewniają długotrwały efekt, jak po wyjściu z salonu
  • Doskonale kryją siwe włosy
  • Są cruelty-free, nie zawierają składników pochodzenia zwierzęcego, są więc idealne dla wegetarian, wegan oraz miłośników zwierząt.
  • Nie zawierają glutenu ani GMO. 
Robi wrażenie, co?


Stosowałam już różne farby. Stosowałam również henny. Teraz przyszedł czas na wypróbowanie produktu z oferty tej marki i ocena efektu. Wybrałam sobie kolor Głęboka Czerń o numerze 1N . Na potrzeby tego wpisu i testu farby, od ostatniej mojej koloryzacji (absolutnie nie naturalną farbą) minęło 2 miesiące. A zapomniałam Wam dodać jeszcze, że farbuję również włosy dlatego, że mam ogrom siwych, więc po tych dwóch miesiącach już nawet mój mąż mi powiedział, że najwyższy czas "coś z tym zrobić". I nadszedł ten dzień, w którym zabrałam się do farbowania.

Najpierw pokazuję Wam zdjęcia PRZED. Wybaczcie za ich jakość, ale ciężko mi było zrobić je sobie samej. Natomiast doskonale widać na nich, że wyglądam już strasznie.






Teraz przechodzimy do samej farby. Standardowy kartonik, zabezpieczony tak, że, aby go otworzyć trzeba go rozciąć. A w środku mamy:
  • Czepek i rękawiczki ochronne
  • Instrukcje obsługi "nie w języku polskim", ale na wieczku jest naklejka, gdzie jest opis co po kolei robić.
  • Żel koloryzujący.
  • Substancję rozwijającą.
  • Szampon do mycia włosów przed farbowaniem.
  • Szampon i odżywka do włosów po farbowaniu.






Cały zabieg wygląda następująco:
  • Należy umyć włosy szamponem w brązowej saszetce i osuszyć ręcznikiem. Rozczesać je.
  • Wlać żel koloryzujący do substancji rozwijającej i wymieszać.
  • Nakładać mieszankę na włosy przy użyciu aplikatora i farbę rozcierać palcami lub grzebieniem. Ja dzieliłam włosy na pasma i nakładałam farbę na pędzelek i potem nakładałam produkt na każde pasmo. Najpierw odrosty.  Potem rękami nakładałam już farbę na całe włosy. Farbę wygodnie się nakłada. Jest nie za rzadka, nie za gęsta, nie spływa. Po nałożeniu farba pachnie delikatnie denaturatem. Serio. Takie miałam skojarzenia.
  • Po aplikacji farby, należy założyć czepek i trzymać ją na włosach 40 min. Ja trzymałam krócej, ponieważ bardzo długo mi się zaszło, aż nałożyłam sobie kosmetyk na całe włosy. Przy takich długich samemu jest ciężko je farbować.
  • Farbę spłukiwałam z włosów, aż woda była prawie czysta. Następnie umyłam włosy szamponem i nałożyłam odżywkę na 5 min. Tej odżywki powinno być więcej, bo przy mojej długości włosów było jej za mało. Natomiast sama farba jest bardzo wydajna. Po nałożeniu i to bardzo obficie na włosy zostało mi ok 1/3 opakowania, które musiałam wyrzucić.


Podczas farbowania nie czułam żadnego dyskomfortu. Tak jakbym miała na włosach odżywkę. Farba delikatnie brudzi skórę lecz, po umyciu głowy wszystkie plamki czy maźnięcia farbą udało mi się zmyć. Z uszu zeszła bardzo dobrze gdy użyłam toniku. Skóra głowy ma minimalnie ciemniejszy odcień niż przed farbowaniem. Na zdjęciu jednak tego nie widać. Widać za to, że mam trochę łupieżu, z którym od niedawna nie mogę sobie poradzić, więc wybaczcie za to, że tak "rzuca się w oczy". W przypadku klasycznej farby skóra głowy zawsze ma u mnie kolor czarny, a zabrudzenia po farbowaniu np: z uszu czy przy linii włosów domywam zawsze jeszcze przez dwa dni. 

Po farbowaniu i wyschnięciu włosów, nałożyłam dodatkowo jeszcze ulubiony olejek na końcówki i odżywkę w sprayu, bo czułam, że moje włosy tego potrzebują. Po siwych włosach nie ma śladu. Sprawdziłam to dokładnie. Kolor wyszedł czarny. Wygląda dokładnie tak jak na opakowaniu. Miałam bardzo dużo prześwitów koloru brązowego na włosach, ponieważ  poprzednia farba nierównomiernie się wypłukiwała, ale podczas tej koloryzacji udało mi się kolor wyrównać. Farba pogrubia włosy. Czuć to nawet w ich dotyku. Jednak po tym zabiegu, mimo odżywek, mam lekko przesuszone włosy. Choć może nie przesuszone, a lekko sztywne. Więc przy najbliższym myciu nałożę maskę nawilżającą i myślę, że będzie ok.

W dzień koloryzacji: na chwilę obecną farba spełniła moje oczekiwania. Kolor jest dokładnie taki jaki miał być. Duży plus jest również za to, że kosmetyk nie podrażnia skóry głowy, a bardzo często mam z tym problemy. Teraz nic mnie nie swędzi i nie piecze. Zobaczymy jak farba będzie się wypłukiwać i czy mnie nie uczyli. Ewentualne uczulenie zawsze wychodzi u mnie następnego dnia po farbowaniu. 

Następny dzień po koloryzacji: niestety dopadło mnie uczulenie. Podczas zakładania czepka niechcący go przekręciłam i dotknęłam farbą skóry nad prawą brwią. Tam właśnie powstała czerwoną swędząca plama. Czerwona była również górna powieka i skóra na skroniach. Jest to klasyczne uczulenie, bo już tak kiedyś miałam. Uprzedzając Wasze komentarze, że trzeba zrobić próbę,  to tak, robiłam próbę, ale na szyi i za uchem. Nic mi  nie wyskoczyło po próbie i po farbowaniu w tych miejscach, a na twarzy już niestety tak. Pomogło wapno i po dwóch dniach było już ok. Producenci zalecają by robić próbę uczuleniową w ukrytych miejscach, ale u mnie to nie zdaje egzaminu. Tak samo jest z henną do brwi. Zrobię sobie tatuaż na pół ręki tym produktem i nic mi nie będzie, a tylko nałożę go na brwi czy rzęsy i tragedia. Spuchnę i będę wyglądała jakby mnie ktoś pobił. 

Po pierwszym myciu: kolor na odrostach pod światło robi się już trochę brązowy. Ale włosy dalej wyglądają ładnie.

1,5 tygodnia po koloryzacji ( 3 mycia): kolor dalej jest intensywny, ale w miejscu gdzie miałam odrosty zrobił się brązowy. Spłukał się trochę już z siwych włosów i pod światło zrobiły się one lekko rude. Na zdjęciu tego nie widać, ale jak stoję w słońcu, czy jasnym miejscu i przekładam włosy, to widać, że cześć przy skórze jest ciemno brązowa, więc farba szybko się wypłukuje. Ale jest to farba naturalna, więc nie ma co się dziwić. Jakbym zafarbowała nią moje włosy naturalne to po 1,5 tygodnia byłyby znów brązowe. Takie uroki naturalnych farb do włosów. Nie jestem tym zaskoczona. Ale nie jest to dla mnie wada. 





Podsumowanie: jestem zadowolona z koloryzacji, mimo lekkiego uczulenia i szybkiego wypłukiwania się farby. Bardzo się cieszę, że mogłam produkt przetestować. Wielki plus za to, że kolor wyszedł dokładnie taki jak na opakowaniu. 

Znacie farby do włosów Tints of Nature?














czwartek, 21 marca 2019

Trychoxin- miesięczna kuracja przeciw wypadaniu włosów- recenzja

Trychoxin- miesięczna kuracja przeciw wypadaniu włosów- recenzja


Wypadanie włosów...
Chciałabym powiedzieć, że ten problem jest mi obcy. Chciałabym, ale nie mogę. Włosy wypadały mi zawsze. Zawsze też miałam ich mało i nie mogłam mieć dłuższych niż do ramion. Czemu? Zaraz miałam rozdwojone końcówki i odnosiłam wrażenie, że im są dłuższe, wypada mi ich więcej. Problem rozwiązał się sam, gdy zaszłam w ciążę. Oj tak, wtedy miałam włosy! Mogłabym mieć takie cały czas. Ale cały czas przecież nie mogę być w ciąży... Po ciąży włosy zaczęły wypadać garściami. To jest normalne. Hormony. Ale mój syn ma prawie 1,5 roku, a moje włosy dalej wypadają. Stosowałam już jedną kurację przeciw wypadaniu włosów, ale nie spełniła moich oczekiwań w 100 % . W końcu zdecydowałam się wypróbować miesięczny program aplikacyjny przeciw wypadaniu włosów Trychoxin.


Jak działa ta kuracja? 

Faza I – ZAPOBIEGANIE NADMIERNEMU WYPADANIU WŁOSÓW
Zanim zacznie się odbudowa fryzury, trzeba zmierzyć się z problemem powodującym nadmierne wypadanie włosów. Od tego zaczynamy.

Kwas oleanolowy – zmniejsza produkcję dihydrotestosteronu (DHT, DHT jest główną przyczyną utraty włosów) poprzez hamowanie 5-alfa-reduktazy.

Faza II – WSPOMAGANIE WŁOSÓW DO ODROSTU
Gdy już włosy przestaną nadmiernie wypadać ich ilość i kondycja zostawiają jeszcze dużo do życzenia.

Teraz następuje odpowiedni moment aby pobudzić włosy do odrostu włosy. Odżywić, dotlenić mieszki włosowe. Dostarczyć im energii do intensywnego wzrostu i tworzenia baby hair. Oraz zadbać o łuskę włosa, tak by zapewnić im odporność i piękny wygląd.

Apigenina – zwiększa mikrokrążenie w skórze głowy, umożliwiając lepsze przenikanie substancji aktywnych do mieszka włosa.

Arginina – odżywia cebulki włosów, pozostawia włosy miękkie i wygładzone.

Biotyna – zawiera niezbędną dla włosów siarkę, wpływa na prawidłową kondycję skóry głowy, przywraca włosom połysk, miękkość, elastyczność.

Witamina PP – umożliwia optymalną gospodarkę wodną skóry głowy. Zapobiega wypadaniu włosów.

Vanillyl Butyl Ether – poprawia mikrokrążenie krwi poprzez rozszerzenie naczyń krwionośnych. Znacznie ułatwia dostarczanie substancji odżywczych do mieszków włosowych i zapewnia odpowiednie dotlenienie.

Faza III – WZMOCNIENIE ZAKOTWICZENIA WŁOSÓW
Aby efekt był trwały, należy odpowiednio wzmocnić włosy, sprawić by ich zakorzenienie było silne i zapewniało stabilne utrzymanie włosów odpowiedni czas po zakończeniu kuracji.

Peptide biotynylo-GHK – poprawia zakotwiczenie włosów dla lepszego „ukorzenienia” na skórze głowy. Spowalnia wypadanie włosów poprzez wydłużenie fazy anagenowej.

Ekstrakt z imbiru – łagodzi podrażnienia skóry głowy.



Kuracja Trychoxin jest prosta w użyciu. Opakowanie zawiera 12 ampułek po 9 ml. Są to 24 aplikacje, ponieważ jednorazowo używamy tylko pół ampułki. Kurację stosujemy w cyklach tygodniowych metodą 6 dni aplikacji /1 dzień przerwy przez minimum 4 tygodnie. 1 opakowanie to jeden miesiąc kuracji. 


Na początku miałam lekkie obawy co do stosowania preparatu Trychoxin. Czy nie zapomnę o dawce? Czy nakładanie będzie wygodne? Czy się nie zniechęcę? Nie jestem dobra w regularnym stosowaniu czegokolwiek. Ale zawzięłam się. Przygotowałam kalendarz i robiłam codzienne zapiski. Kalendarz w prowadzeniu bloga świetnie się sprawdza, więc tu również mi pomógł. Nie pominęłam żadnej dawki i robiłam dokładnie tak jak należy stosować kurację. Jestem z siebie dumna, bo miesiąc to szmat czasu, a mi się udało i chcę podzielić się z Wami teraz moimi przemyśleniami. 


Skoro już wiemy, że dałam radę, to odpowiem na kolejne pytanie, które mnie nurtowało przed podjęciem kuracji. Czy stosowanie preparatu Trychoxin jest wygodne? Tak. Każda ampułka ma bowiem atomizer, więc robimy tylko przedziałki na głowie i psikamy skórę głowy. Bez problemu nałożyłam sobie sama preparat używając do tego tylko dłoni. Pół ampułki wystarcza na aplikację na całą skórę głowy. Po aplikacji należy zrobić masaż skóry głowy, aby substancje aktywne lepiej się wchłonęły.

Preparat bardzo ładnie pachnie i jest przyjemny w użyciu. Do kuracji dołączony był również szampon, którego używałam podczas miesięcznego stosowania kuracji. Włosy myłam co 3 - 4 dni. Nie trzeba myć ich codziennie. 



Tak jak wspomniałam, kuracja jest bezproblemowa w użyciu. Jedyny problem jaki możecie mieć przy jej stosowaniu to systematyczność. Trzeba się pilnować, by nie zapomnieć. A jak z działaniem? Może zacznę od wad kuracji. Niestety podczas stosowania preparatu bardziej niż zwykle przetłuszczały mi się włosy i miałam mały problem z łupieżem. Ale to przetłuszczanie to moja zmora. Druga kuracja, którą stosuję przeciw wypadaniu włosów i znów jest ten sam problem. Więc moje włosy muszą tak reagować na takie preparaty. Pytałam mojej przyjaciółki, która stosowała Trychixin i ona nie miała tego problemu. Ale dla urody postanowiłam przecierpieć i częściej myłam włosy. I tu pomógł mi szampon dołączony do kuracji. Wygodne opakowanie o pojemności 250 ml z pompką. Szampon pachnie identycznie jak zawartość ampułek. Dobrze się pieni i przyjemnie się go używa. Łatwo się także spłukuje. I co najważniejsze...nie wysusza włosów. Stosowałam już wiele szamponów przeciw wypadaniu włosów i każdy bez wyjątku wysuszał włosy. Ten je nawilża. W końcu ktoś pomyślał...


Ale pewnie chcecie wiedzieć najważniejsze. Czy kuracja działa? 

Działa i to całkiem dobrze. Wypadanie włosów ograniczyło się. Podczas tego miesiąca bardzo kontrolowałam ile włosów wypada mi podczas mycia, ile zostaje na szczotce. Włosy mam czarne, prawie do pasa, więc jak wypadnie jeden to jak u innych trzy. Widać go bardzo, tym bardziej, że mam jasne podłogi. Ale jeden włos, a nawet 3, to nie tragedia. A teraz nawet podczas czesania czy mycia widzę ogromną różnicę. Wypadać wypadają, to normalne. Ale takie wypadanie jestem w stanie zaakceptować. Zostało mi jeszcze pół butelki szamponu i akurat starczy mi to na kolejny miesiąc, na podtrzymanie efektów kuracji. Mam nadzieję, że efekt końcowy użycia kuracji Trychoxin utrzyma się długo, bo jestem z niego bardzo zadowolona. 



Znacie produkty Trychoxin? Jeśli używaliście ich to czekam na Wasze opinie...