czwartek, 30 maja 2019

You better work! Essence

You better work!  Essence


Hej dziewczyny!!!

Raczej do Was jest skierowany dzisiejszy post. Jestem bardzo ciekawa, czy malujecie się na siłownię? W moim klubie, do którego chodzę, dziewczyny przychodzą bez makijażu, ale zdarzają się wyjątki. Widzę później, że to nie był dobry pomysł, bo po intensywnym skakaniu cały makijaż spływa. A jak jest u Was?

Wiecie, że lubię wyszukiwać dla Was fajne kosmetyki i dziś chciałabym Wam zaprezentować nową serię produktów do makijażu od marki Essence przeznaczoną dla kobiet lubiących uprawiać sport i nie chcących rezygnować podczas niego z makijażu.

You better work! to seria pięciu produktów do makijażu. Wśród nich znajdziemy min: koloryzujący krem na dzień, dostępny w dwóch kolorach light i medium, dwie maskary oraz spray utrwalający makijaż. Wszystkie kosmetyki są wodoodporne i dzięki formule Gym proof waterproof świetnie sprawdzą się podczas treningu na sali jak i na zewnątrz.



Koloryzujący krem na dzień You better work! dostępny jest w dwóch kolorach: 10 light i 20 medium. Produkt jest bardzo lekki. Ładnie wyrównuje koloryt skóry. Dostępne wersje kolorystyczne są bardzo naturalne. Wersja light jest dla mnie idealna na wiosnę, zimę i początek lata, a medium będzie się świetnie sprawdzać, gdy moja buzia nabierze już wakacyjnej opalenizny. Oba kremy będą idealne nawet dla osób ze skórą trądzikową. Ja taką mam i u mnie zdały egzamin.



Krem ma średnio gęstą konsystencję i jest bardzo wydajny. Nakładamy go odrobinę na skórę. Zawsze można dołożyć więcej, gdy zajdzie taka potrzeba. Produkt zawiera filtry UVA i UVB, także dobrze sprawdzi się podczas treningu na zewnątrz. Bardzo podoba mi się to, że po nałożeniu kosmetyku buzia się nie świeci. Kremiki zamknięte są w wygodnych płaskich, plastikowych tubkach o pojemności 30 ml. Zamknięcie tubki to plastikowa nakrętka.

Cena 15.99 zł


Volume & curl mascara You better work! posiada klasyczną, wygiętą w łuk szczoteczkę. Produkt jest świetny. Choć ja nie jestem fanką klasycznych szczoteczek do rzęs, to ta maskara skradła moje serce. Mam dość krótkie rzęsy, ale ona potrafi nadać im objętości i je podkręcić. Dawno nie miałam tak dobrego tuszu do rzęs. Bardzo podoba mi się to, że na szczoteczce, po wyjęciu jej z opakowania jest dokładnie tyle produktu, by precyzyjnie i bez sklejania pokryć nim rzęsy. Myślę, że to właśnie jest jej klucz do sukcesu. Zapach produktu jest klasyczny dla wszystkich tuszy do rzęs.

Cena 12.99 zł




Lenght definition mascara You better work!   posiada prostą, silikonową szczoteczkę, na której jest dokładnie tyle tuszu, ile potrzeba. Dzięki temu maskara precyzyjnie i bez sklejania pokrywa tuszem rzęsy. Dociera do nawet najkrótszego włoska, ładnie go wydłużając. Ma klasyczny maskarowy zapach.

Cena 12.99 zł

Obie maskary nie kuszą się i nie rozmazują. Łatwo jest je zmyć płynem micelarnym.


Ostatnim produktem jest Spray utrwalający makijaż You better work!. Nie jestem fanką takich kosmetyków, ponieważ zamiast utrwalić, to zazwyczaj robią dziury w makijażu. Ten produkt jest jednak inny. Bardzo dobrze utrwala makijaż, nie rozmazując go. Rozpylany jest w postaci delikatnej mgiełki poprzez naciśnięcie atomizera. Buteleczka ma pojemność 50 ml . Spray jak na mój gust mógłby mieć tylko trochę ładniejszy zapach, bo ten jest lekko sztuczny. Ale na szczęście zaraz po nałożeniu na skórę przestaje być wyczuwalny.

Cena 12.99 zł.


Nie wiem jak Wam, ale mnie bardzo podoba się to, że w końcu ktoś pomyślał o osobach, które nie chcą podczas uprawiania ćwiczeń rezygnować z makijażu. Każdy z produktów sprawdził się u mnie świetnie. Oprócz bardzo dobrej jakości produktów, charakterystycznej dla marki Essence, na dużą uwagę zasługują ceny tych kosmetyków. Uważam, że są bardzo niskie jak na tak dobrą jakość kosmetyków.




Znacie serię You better work? Jakich kosmetyków używacie, gdy idziecie na siłownię?
























Oczyszczanie twarzy z piankami Swiss Pure

Oczyszczanie twarzy z piankami Swiss Pure

Oczyszczanie twarzy to jeden z podstawowych, jeśli nie najważniejszych kroków w pielęgnacji mojej skóry twarzy. U mnie nie ma zmiłuj i nie ważne jakbym była zmęczona, to twarz zawsze umyję przed pójściem spać. Jak wiecie, dostałam do recenzji dwa pudełka I Love box i właśnie w nich znalazłam pianki oczyszczające Swiss Pure, o których chciałabym Wam  dziś opowiedzieć. 


Alpine Herb Deep Cleansing Foam czyli pianka oczyszczająca do skóry mieszanej i tłustej. Choć na opakowaniu dokładnie nie jest określone do jakiego rodzaju skóry jest przeznaczony kosmetyk, to od razu mówię Wam, że pianka ma działanie lekko wysuszające i może być stosowana raczej do skóry mieszanej lub tłustej, a najlepiej tłustej. 


Głównymi składnikami kosmetyku są zioła z nieskazitelnie czystych Alp. Kosmetyk ma postać gęstego żelu o zbitej, ale piankowej strukturze. Nie jest to typowa pianka do oczyszczania twarzy. Kosmetyk łatwo się nakłada dzięki miękkiej i bardzo elastycznej plastikowej tubie. Pianka świetnie oczyszcza skórę. Nie podrażnia jej, ale lekko wysusza. Mam także wrażenie, że reguluje wydzielanie sebum. Myję nią całą twarz łącznie z powiekami i nie mam żadnych dolegliwości. Wiadomo, że do oczu jej nie pcham, ale podczas mycia czy spłukiwania nic mnie nie nigdy w tych okolicach nie piekło. Odkąd piankę dostałam, to używam jej praktycznie codziennie i jestem z niej bardzo zadowolona. 

Opakowanie ma pojemność 150 ml ale wierzcie mi, że pianka jest tak wydajna, że starczy Wam na długi czas.

Skład: Water,Glycerin,Palmitic Acid,Lauric Acid, Stearic Acid,PEG-32, Butylene Glycol, Potassium Hydroxide, Myristic Acid, Glyceryl Stearate, Cocamidopropyl Betaine, Fragrance, Phenoxyethanol, Sodium Chloride, Arachidic Acid, Caprylyl Glycol, Ethylhexylglycerin, apric Acid, Disodium EDTA, Sambucus Nigra Flower Extractm, Polyquaternium-7, Sodium Benzoate, Hyssopus Officinalis Extract, Peucedanum Ostruthium Leaf Extract, Marrubium Vulgare Extract, Citric Acid, Potassium Sorbate, Veronica Officinalis Extract, Mentha Piperita (Peppermint) Leaf Extract, Malva Sylvestris (Mallow) Extract, Primula Veris Extract, Alchemilla Vulgaris Extract, Achillea Millefolium Extract, Melissa Officinalis Leaf Extract 


Drugim produktem jest The Mild Edelweiss Cleaning Foam czyli pianka do skóry wrażliwej. Łagodna pianka oczyszczająca na bazie ekstraktu z szarotki alpejskiej. Jest przeznaczona do oczyszczania twarzy i zmywania makijażu, jednak ja nie używam tego typu produktów do demakijażu. Makijaż zmywam innym kosmetykiem, a pianki używam jako typowy produkt do oczyszczania. Kosmetyk nie zawiera sztucznych barwników i substancji zapachowych. Ma postać gęstego, bezbarwnego żelu, który w kontakcie z wodą i po rozsmarowaniu na skórze tworzy pianę. Ja bym tego kosmetyku w ogólne nie nazywała pianką, a żelem, który się pieni. Pianka oczyszcza skórę bardzo dokładnie, ale trochę ciężej jest ją zmyć ze skóry niż wersję zieloną. Kosmetyk nie podrażnia, a powstałe wcześniej podrażnienia koi.


Pojemność 150 ml 

Skład: Water, Lauryl Hydroxysultaine, Myristic Acid, Lauric acid, Cocamidopropyl Betaine, Potassium Hydroxide, Sodium Chloride, Sodium Lauroyl Sarcosinate, Phenoxyethanol, Chlorphenesin, Ethylhexylglycerin, Caprylyl Glycol, Disodium EDTA, Palmitic Acid, Capric acid, Glycerin, Leontopodium Alpinum Extract, Citric Acid, Sodium Benzoat, Potassium sorbate


Oba produkty zostały wyprodukowane w Korei. Jestem zadowolona z działania obydwu pianek, ale moim zdecydowanym faworytem jest wersja zielona. Kosmetyki koreańskie są coraz bardziej popularne w Polsce i wcale się nie dziwię. Pianki Swiss Pure to moje pierwsze koreańskie kosmetyki i już mam ochotę na więcej.....


Znacie produkty marki Swiss Pure?




*Zdjęcia obrazków pochodzą z gazety Skarb








poniedziałek, 27 maja 2019

Oczy wilka Alicja Sinicka - recenzja

Oczy wilka Alicja Sinicka - recenzja

Twórczość Alicji Sinickiej, bo o tej pisarce będzie dziś mowa, poznałam całkiem niedawno. Do tej pory wydała ona dwie książki i drugą z nich czyli Winna miałam przyjemność już przeczytać i zrecenzować. Książka podobała mi się ogromnie i zawsze będę ją polecać, ponieważ jest świetna. Skuszona sukcesem Winnej i zauroczona stylem pisania autorki sięgnęłam po jej debiutancką powieść Oczy wilka. Byłam przekonana, że na pewno się nie zawiodę. Czy tak się stało? Zapraszam Was do przeczytania mojej recenzji. 


Lena Kajzer, świeżo upieczona absolwentka studiów licencjackich, zaczyna właśnie nowy rozdział w życiu. Zmiana miejsca, staż w dużej firmie, pokój wynajęty w mieszkaniu przyjaciółki w niewielkiej miejscowości Głębia – wszystko to ma pomóc jej oderwać się od przeszłości. Przypadek sprawia, że nowe życie Leny zaczyna się z hukiem (i to całkiem dosłownie), kiedy z rozpędu wjeżdża swoim autem w zaparkowany samochód najbardziej tajemniczego mieszkańca miasteczka. Człowieka o opinii kogoś bardzo niebezpiecznego, a przy tym posiadacza najbardziej niezwykłych oczu, jakie Lena kiedykolwiek widziała…

"Oczy wilka" to wciągająca i zaskakująca opowieść o tym, jak trudno panować nad własnym życiem, zwłaszcza kiedy umysł obraca się przeciwko nam. I o tym, jak czyjeś spojrzenie może zmienić wszystko…


Lena Kajzer to fajna babka. Od samego początku ją polubiłam. Kocha kawę i ubiera się w szmateksach, a do tego nie da sobie w kaszę dmuchać. Jest pewna siebie, choć na taką nie wygląda. I na pewno nie szuka romansu. A bynajmniej nie z tym zamiarem przeprowadza się z Katowic do miejscowości zwanej Głębią. Z polecenia przyjaciółki Jolki, ma tam zacząć staż w firmie produkującej opakowania. Dziewczyna jest sierotą. Jej rodzice zginęli w wypadku, a ta wychowywana była po ich śmierci przez ciotkę pisarkę o imieniu Melania. Niestety choroba ciotki sprawiła, że kobieta musiała zostać zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, z czym Lena nie może się pogodzić do dziś. Choć jej życie nie było usłane różami, to dziewczyna cieszy się z tej odskoczni, która ją spotkała i chętnie zmienia swoje życie. 

Pech jednak chciał, że chwilę po przekroczeniu granicy miasta, wjeżdża w auto jednego z najbardziej tajemniczych mieszkańców Głębi, Artura Mangana. To co się potem dzieje nijak nie trzyma się kupy, a Lena jest coraz bardziej skołowana, bo sama nie wie co o tym wszystkim myśleć. A prawda jest taka, że mężczyzna wyraża bardzo mocne zainteresowanie dziewczyną, choć jest obrzydliwie bogaty i mógłby mieć każdą. A do tego robi to w bardzo dziwny sposób.  


Czytając tę książkę, przez mniej więcej połowę jej treści, zastanawiałam się o co w niej chodzi. Fabuła jest niby prosta. On zakochuje się w niej i mimo tego, że może mieć każdą, to robi wszystko by Lena była z nim. Proponuje jej wspólne mieszkanie, przedstawia rodzicom, jest zaborczy, śledzi ją i kontroluje. Potem nagle przestaje się do niej odzywać i unika jej przez tydzień. Nikt jej nie chce nic powiedzieć o co chodzi, a jedyne słowa jakie otrzymuje od pracowników Artura to "zapomnij". Jednak nagle po tygodniu mężczyzna przyjeżdża do Leny do domu, by powiedzieć, że ją kocha i nie mógł się z nią skontaktować, bo to  było niebezpieczne. Znowu są razem. Telenowela brazylijska to mało. Pomyślałam sobie, że to nie możliwe po po sukcesie Winnej, gdyż byłam przekonana, że autorka jest fenomenalna. Ale czytając Oczy wilka dalej cały czas miałam przeczucie, że coś mi umknęło, albo inaczej - coś może się jeszcze wydarzyć, więc czytałam dalej. Tym bardziej, że Artur nie do końca jest tylko właścicielem fabryki, w której produkowane są kosmetyki. Lena odkrywa, że jego firma zajmuje się również czymś innym. Czymś bardzo niebezpiecznym. Czytałam dalej choć muszę przyznać, że byłam coraz bardziej na nie. Miałam nawet napisać do mojej koleżanki i zapytać, co jej tak bardzo się podobało w tej książce, że mi ją poleciła. W końcu to taka banalna i bardzo naciągana historia. Tak myślałam...Ale....


I nagle bum...Następuje przełom. Alicja Sinicka uderza we mnie swoim talentem pisarskim tak, że aż mnie zatyka. Zaczynam chłonąć stronę po stronie i nie mogę uwierzyć w to co czytam. To była tzw cisza przed burzą. Moment kulminacyjny własnie nadszedł. Jak mogłam chociaż przez sekundę zwątpić, że autorka mnie zawiedzie? Powiem Wam tak... ta dziewczyna nie korzysta z powszechnie przyjętych schematów książkowych. Nie pisze tego co inni.  Ona wymyśla takie historie, że zanim się zorientujecie, wszystko przestanie Was obchodzić. Będziecie tylko siedzieć i czytać. Tak również było w tym przypadku... choć już przez chwilę myślałam, że ta książka to banał. Ale teraz wiem, że to było celowe i warto było ją przeczytać. A zakończenie? Wow. Nigdy bym się nie spodziewałam, że to historia będzie miała taki finał...


I teraz najlepsze na koniec. Choć autorka wyraźnie dała nam do zrozumienia, że to koniec tej historii, to będzie druga część tej książki zatytułowana W jego oczach. Już nie mogę się doczekać...

Oczy wilka Alicja Sinickiej to kawał dobrej polskiej literatury. Nie zawiodłam się i bardzo Wam polecam tę książkę. 

Za możliwość poznania historii Leny i Artura bardzo dziękuję autorce. To czysta przyjemność móc recenzować jej książki.











Gej w wielkim mieście Mikołaj Milcke - recenzja

Gej w wielkim mieście Mikołaj Milcke - recenzja

"(...) homoseksualista to człowiek jak każdy inny. Dwie ręce, dwie nogi, nos, usta...Nic nadzwyczajnego. "

Mikołaj Milcke "Gej w wielkim mieście"


Książkę "Gej w wielkim mieście" pierwszy raz przeczytałam bardzo dawno temu. Nie pamiętam, który to był rok, ale musicie mi uwierzyć, że to było dawno. Moja siostra przyniosła ją od koleżanki. Z ciekawości zajrzałam, przeczytałam kilka stron i powiedziałam, że oddam jak przeczytam. Zresztą potem kupiłam pierwszą i drugą część, bo do takich książek miło się wraca.  Tytuł na pewno zrobił swoje. Jako fanka "Szminki w wielkim mieście" i oczywiście kultowego już "Sexu w wielkim mieście" nie mogłam jej nie przeczytać. I muszę Wam powiedzieć, że to jest trochę podobna opowieść. Z tym, że głównym bohaterem książki nie jest kobieta, a akcja nie dzieje się w New Jorku. Bohaterem tej opowieści jest młody chłopak, gej, a akcja dzieje się w naszej Polskiej stolicy... 


Młody gej z prowincji przybywa do stolicy, by rozpocząć studia dziennikarskie. Jest pełen obaw, ale i nadziei na spełnienie swoich najskrytszych marzeń. A marzy przede wszystkim o miłości. Wielkiej, romantycznej, prawdziwej. Bez żalu zostawia za sobą życie w małym miasteczku na wschodzie kraju i zaczyna szukać. Wchodzi w całkiem nowy, pełen pułapek świat. Naiwny, marzący o księciu z bajki nie słucha ani własnej intuicji, ani ostrzeżeń przyjaciółek. Chce kochać i być kochanym. Za wszelką cenę. Czy rachunek za miłość nie okaże się zbyt wysoki?


Główny bohater nie ma imienia. Imiona mają wszyscy dookoła, jednak on pozostaje anonimowy. Ale czy na pewno? Uważam, że autor nie przypadkowo nie nadał mu imienia. Nie zdradził także miejscowości, z której chłopak pochodzi. Nie chodziło tu o to, by go ukryć czy chronić. Moim zdaniem autor chciał, by każdy kto będzie tego potrzebował, mógł się utożsamić z głównym bohaterem. Trafne i bardzo rozważne posunięcie. 


Tytułowy gej ma 21 lat i niebawem zaczyna studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Pochodzi z małego miasteczka, w którym nie ma perspektyw. Nikt w jego rodzinie nie wie, że chłopak jest gejem. A raczej na pewno nikt nie otrzymał oficjalnego potwierdzenia - to jest bardziej trafny opis sytuacji. Rodzina chłopaka nie jest idealna. Nie cierpi on ojca, nie znosi młodszego brata. Jedyną osobą, na której mu zależy jest mama. Chłopak w miasteczku ma dwie przyjaciółki Matyldę i Marię. W Warszawie dołączy do nich także później Nina. Dziewczyny go uwielbiają i jeśli trzeba będzie to staną za nim murem. Jeśli chodzi o sprawy uczuciowe to dopiero w Warszawie zaczyna się coś dziać...Pojawia się miłość, a nawet dwie. Są też pierwsze kontakty intymne. A później nawet trochę więcej kontaktów intymnych. Zwykłe życie, zwykłego człowieka. Młodego człowieka. 

Niestety nie jest tak do końca. W homofobicznej Polsce takim ludziom nie jest łatwo. Choć w książce nie ma co prawda jawnej dyskryminacji osób homoseksualnych, to autor porusza ciężkie tematy, z którymi młody gej musi się zmierzyć. Jak choćby to, że nie może on być szczery wobec wszystkich z tym, że woli mężczyzn, a nie kobiety...


Nie będę ukrywać, że jest to książka dla każdego. Wystarczy otworzyć ją w tramwaju czy autobusie i sprawdzić reakcje ludzi, którzy patrzą na okładkę. Ja osobiście mam to gdzieś czy komuś się to podoba czy nie, ale wiem, że na pewno było dużym wyzwaniem ze strony autora wydać tę książkę, gdyż mimo tego, że mamy XXI, to temat homoseksualizmu wśród  niektórych Polaków dalej pozostaje tematem tabu.

Gej w wielkim mieście to opowieść o tym, że każdy ma prawo kochać kogo chce. Opowieść o poszukiwaniu własnego ja. Poszukiwaniu miłości i wkraczaniu w dorosłe życie. I choć tytułowy bohater czasami mnie tak denerwuje, że mam ochotę mu przywalić, by rozumu nabrał, to jak przypominam sobie siebie w wieku 21 lat, to też za mądra nie byłam. Autor pokazuje, że do wszystkiego trzeba dojść samemu, nawet jeśli ma to oznaczać stawanie przed bardzo trudnymi życiowymi wyborami... 


Bardzo się cieszę, że Mikołaj Milcke napisał tę książkę. Historię Geja w wielkim mieście czyta się szybko i bardzo przyjemnie. Jest dużo śmiechu, choć czasem zdarzają się również łzy. To opowieść o marzeniach... I tak jak w prawdziwym życiu, to od nas zależy czy się spełnią.

Za możliwość przeczytania historii geja z małego miasteczka (po raz drugi, ale tym razem w ładniejszej oprawie) bardzo dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

Polecam bardzo gorąco! Już niebawem recenzja drugiej części książki o prześmiesznym tytule "Chyba strzelę focha". Dowiemy się z niej min: jak to jest być leczonym z homoseksualizmu.

piątek, 24 maja 2019

BasicLab Dermocosmetics hit Instagrama. Czy także i mój?

BasicLab Dermocosmetics hit Instagrama. Czy także i mój?

Każdy ma jakieś źródło inspiracji. Miejsce skąd czerpie wiedzę na temat nowinek kosmetycznych. Dla jednych jest to prasa kolorowa, gazetki z drogerii czy portale społecznościowe. Moim źródłem inspiracji jest Instagram, o czym pisałam Wam już nie raz. Przeglądając któregoś dnia Instagram natrafiłam na markę polskich dermokosmetyków BasicLab. Poszperałam, pooglądałam i poczytałam opinie. Same pozytywne. A co najlepsze, Instagramerki uwielbiają tę markę. W czym tkwi sekret popularności produktów BasicLab? Postanowiłam się o tym przekonać sama i Wam powiedzieć czy faktycznie warto kupić te kosmetyki. 


Dermokosmetyki BasicLab to sprawdzone formuły bez parabenów, silikonów, sls, sles, phenoxyethanolu, metyloizatiazolinonu. Odpowiednie dla osób ze skórą wrażliwą. W ofercie marki znajdziecie szampony i odżywki do włosów, żele do oczyszczania twarzy, płyny micelarne, antyperspiranty, serię dla całej rodziny, w której skład wchodzi żel do mycia ciała, krem do rąk i twarzy, a także ochronna pomadka do ust, oraz nowość marki, kuracje przeciwzmarszczkowe. Przetestowałam 4 produktu marki i poniżej Wam je opiszę. 


Antyperspirant 72 h to produkt, który chciałam przetestować najbardziej. Przed ciążą nie miałam problemów z brzydkim zapachem potu, ale niestety zostały mi po niej dodatkowe kilogramy. Im człowiek cięższy, tym bardziej się poci. U mnie tak jest. Niestety. Dlatego moi wcześniejsi ulubieńcy potrafią mnie teraz zawieść, nad czym ubolewam. Krótko mówiąc, nie czułam się ostatnio komfortowo. Ale sytuacja się zmieniła, gdy zaczęłam używać tego produktu. Żałowałam tylko, że jest to antyperspirant w kulce, bo osobiście ich nie lubię. Jednak przyznam się Wam, że ten kosmetyk to najlepszy antyperspirant, jaki kiedykolwiek używałam w życiu.


Delikatny zapach. Delikatna formuła. Nie szczypie nawet gdy używam go po depilacji. Nie brudzi ubrań w żadnym kolorze. Nie robi plam czy zacieków. Szybko się wchłania. Nie lepi się. I ogólnie jest bezproblemowy w użyciu. Ale najważniejsze i najbardziej istotne jest to, że działa. Mogę posprzątać całe mieszkanie czy biegać za dzieckiem po podwórku. Brzydki zapach? Zapomnijcie o nim... Jeszcze nie spotkałam się z kosmetykiem, który by tak dobrze chronił skórę pod pachami, przed potem i brzydkim zapachem. Pocę się, to oczywiste. Jednak mniej, a moje koszulki pod pachami nawet po całym dniu noszenia są świeże. Jestem pod wrażeniem i jestem zachwycona tym kosmetykiem. Kosmetyk zamknięty jest w plastikowym opakowaniu z kulką o pojemności 60 ml. Już mi nawet ta kulka w nim nie przeszkadza:)


Żel oczyszczający do skóry tłustej i mieszanej również skradł moje serce, a raczej rozkochał w sobie moją buzię. To niezwykle delikatny kosmetyk zamknięty w butelce o pojemności 300 ml. Mamy tu wygodną w użyciu pompkę, która działa na plus i zachęca mnie bym po taki kosmetyk sięgnęła. 

W składzie produktu znajdziemy min:
  • Opatentowany kompleks SEPITONIC M3.0TM(INCI: Magnesium Aspartate, Zinc Gluconate, Copper Gluconate) zwiększa metabolizm komórkowy, dzięki czemu składniki aktywne działają skuteczniej na skórę.
  •  Delikatna baza myjąca bez mydła, skutecznie oczyszcza skórę twarzy, szyi i dekoltu z codziennych zanieczyszczeń.• Formuła fizjologicznego żelu oczyszczającego bogata jest w trehaloze (INCI: Trehalose), która znana jest ze swoim właściwości higroskopijnych, skutecznie przyczynia się do poprawy kondycji cery zwiększając jej nawilżenie i redukując efekt ściągnięcia
  • Zielona herbata (INCI: Camellia Sinesis Leaf Extract) zwęża nadmiernie rozszerzone pory i odświeża skórę.
  • Ekstrakt z rozmarynu (INCI: Rosmarinus Officinalis Leaf Extract) działa antybakteryjnie i tonizująco.
  • • Wyciąg z ogórka (INCI: Cucumis Sativus Fruit Extract) usuwa nadmiar sebum i przyczynia się do poprawy stanu skóry.

Aqua (Water), Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Camellia Sinensis Leaf (Green Tea) Extract, Cucumis Sativus (Cucumber) Fruit Extract, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Panthenol, Allantoin, Copper Gluconate, Magnesium Aspartate, Zinc Gluconate, Trehalose, Propylene Glycol, Pentylene Glycol, Citric Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate.


Żel jest średnio gesty, bezbarwny i ma bardzo specyficzny zapach. Nie będę Was oszukiwać, że zapach jest piękny, bo nie jest. Tak to jest z fizjologicznymi żelami do ciała i twarzy... zapachem nie powalają. Jest on bowiem dość kwaśny. Ale wolę taki, niż mocno perfumowany, który robi więcej krzywdy niż pożytku. Ten, choć piękny nie jest, mi nie przeszkadza. Żel może być używany ze szczoteczką do twarzy. Dobrze się pieni, ale łatwo można go później zmyć z twarzy. Nie podrażnia. Dobrze domową resztki makijażu, nie szczypie w oczy. Nie wysuszył ani razu mojej skóry. Za to na pewno wpływa kojąco na jej stan. Łagodzi podrażnienia i zauważyłam, że zmniejsza produkcję sebum, a moja wierzcie mi, jest zawsze duża. Polubiłam ten żel przede wszystkim za jego delikatne ale skuteczne działanie. Produkt jest wydajny także na pewno starczy Wam na dłuższy czas.


Szampon do włosów tłustych. O tak, moje włosy są zdecydowane tłuste u nasady i już następnego dnia po myciu czuję, że nie są świeże. Szampon ma za zadanie odblokować pory w skórze głowy i tym samym jego składniki mają dotrzeć głębiej i przyczynić się do regulacji wydzielania sebum. 

W składzie kosmetyku znajdziemy min:
  • Opatentowany kompleks SEPITONIC M3.0TM(INCI: Magnesium Aspartate, Zinc Gluconate, Copper Gluconate) zwiększa metabolizm komórkowy, dzięki czemu składniki aktywne działają skuteczniej na włosy i skórę głowy.
  • Ekstrakty roślinne m.in z szałwii lekarskiej, cedru, bluszczu pospolitego, nagietka lekarskiego (INCI: Salvia Ofcinalis Leaf Extract, Pinus Sylvestris Bud Extract, Nasturtium Ofcinale Extract, Arctium Majus Root Extract)zapewniają dokładne oczyszczanie skóry głowy, odblokowanie porów i regulację wydzielania sebum.
  • Formuła bogata w pantenol (INCI: Panthenol)nadaje poczucie nawilżenia, a także łagodzi podrażnienia i przyspiesza regenerację naskórka.
Aqua, Disodium Laureth Sulfosuccinate, Cocamidopropyl Betaine, Laureth-2, Lauryl Glucoside, Polysorbate 20, Glycerin, Salvia Ofcinalis Leaf Extract, Pinus Sylvestris Bud Extract, Nasturtium Ofcinale Extract, Arctium Majus Root Extract, Citrus Limon Peel Extract, Hedera Helix Extract, Calendula Ofcinalis Flower Extract, Tropaeolum Majus Flower Extract, Rosmarinus Ofcinalis Leaf Extract, Chamomilla Recutita Flower Extract, Arnica Montana Flower Extract,Lamium Album Extract, Zinc Gluconate, Copper Gluconate, Magnesium Aspartate, Panthenol, Polyquaternium-10, Citric Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum, CI 42090, CI 19140


Muszę przyznać, że polubiłam ten kosmetyk. Na pewno nie swędzi mnie po nim skóra głowy i nie mam łupieżu. Czemu o tym wspominam? Ponieważ ostatnio często mi się to zdarza po użyciu nowego szamponu. Kosmetyk zamknięty jest w butelce o pojemności 300 ml z wygodną w użyciu pompką. Zapach szamponu jest specyficzny. Przepraszam dziewczyny ale mi pachnie trochę jak połączenie zapachu toniku, takiego do picia z miętowym Ludwikiem do mycia naczyń. Nie jest zły, ale szału nie ma. Zresztą on nie ma pachnieć, ma działać, więc się nie skarzę. Sam produkt jest dość rzadki, ale wygodny w użyciu. Bałam się, że nie będzie się pienił, bo to szampon niskopieniący, ale się pieni. Dobrze domową włosy i skórę głowy. Mimo tego, że to szampon do włosów przetłuszczających się, to ich nie wysusza. Tego też się bałam, ponieważ moje włosy są tłuste u nasady, a przesuszają się od połowy w dół. Dlatego do mycia włosów wybrałam ten szampon i spełnił on swoje zadanie. Skóra głowy mniej mi się przetłuszcza i włosy są dużo dłużej świeże. A jako odżywkę wybrałam sobie produkt do włosów suchych, by nakładać go od połowy włosów w dół i tym sposobem zapobiegać ich przesuszaniu.


Odżywka do włosów suchych to najbardziej pachnący kosmetyk z tych czterech. Zapach jest przyjemny, kobiecy, ale długo na włosach się nie utrzymuje. Odżywka zamknięta jest w opakowaniu 300 ml z wygodną w użyciu pompką. Jest dość gęsta. Konsystencja maski do włosów. Wydajna, łatwo się ją nakłada. Odżywia i nawilża włosy. Ułatwia rozczesywanie. Spełnią swoje zadanie. 

W składzie odżywki znajdziecie min:
  • Opatentowany kompleks SEPITONIC M3.0TM(INCI: Magnesium Aspartate, Zinc Gluconate, Copper Gluconate) zwiększa metabolizm komórkowy, dzięki czemu składniki aktywne działają skuteczniej na włosy i skórę głowy.
  • AQUAXYL TM pozwala na optymalne utrzymanie wody we włóknie włosa.
  • Olej arganowy (INCI: Argania Spinosa Kernel Oil) długotrwale odżywia włosy, dzięki czemu są lepiej chronione i zabezpieczone przed działaniem szkodliwych czynników zewnętrznych.
  • Kompleks olejów jojoba i kokosowego (INCI: Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil Cocos Nucifera (Coconut) Oil) otula i odbudowuje włosy zapewniając im odpowiednią dawkę nawilżenia.
Aqua, Cetearyl Alcohol, Behetrimonium Chloride, Glycerin, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Gluconolactone, Argania Spinosa Kernel Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Olus (Vegetable) Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Anhydroxylitol, Chondrus Crispus Extract, Glucose, Xylitol, Xylitylglucoside, Calcium Gluconate, Copper Gluconate, Magnesium Aspartate, Zinc Gluconate, Hydrolyzed Silk, Niacinamide, Panthenol, Pentylene Glycol, Glyceryl Stearate SE, Quaternium-80, Isopropyl Alcohol, Citric Acid, Benzyl Alcohol, Dehydoacetic Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Tocopherol, Parfum.


Każdy z dermokosmetyków BasicLab jest przeznaczony do codziennego stosowania. Tak jak Wam wspomniałam, antyperspirant jest moim hitem. Uwielbiam go i jak dotąd lepszego nie miałam. Szampon, odżywka i żel do mycia buzi również nie u mnie sprawdziły. Już teraz wiem czemu te kosmetyki zgarniają takie pozytywne opinie. Widać, że ktoś włożył w nie serce i wypuścił na rynek produkty dopieszczone w każdym calu. 

Polecam!!!


Znacie dermokosmetyki BasicLab?




























wtorek, 21 maja 2019

Kolorówka z Randki w ciemno od I Love box

Kolorówka z Randki w ciemno od I Love box


Uwielbiam testować kolorowe kosmetyki. W swojej kolekcji mam ich bardzoooo dużo, ale zawsze mam ochotę na więcej. W Randce w ciemno, którą dostałam do testów od I Love box znalazłam kilka makijażowych propozycji do testów.


Paletka do konturowania Duo Contouring Powder Make Up Factory to jest mój hit marcowego I Love Box ale znalazłam taką samą również w Randce w ciemno. Numerek mojej paletki tym razem to 07. Różnica między nr 15 a 7 jest taka, że brązer w 7 jest trochę jaśniejszy i w cieplejszej tonacji, patrząc po tym jak wygląda w opakowaniu. Jednak na skórze nie widać prawie różnicy.



Zarówno brązer jak i puder rozświetlający/rozświetlacz są delikatne i naturalne. Przy ich użyciu podkreślimy nasze naturalne piękno. Zrobimy makijaż "no make up" i odświeżymy wygląd naszej skóry. Będzie wyglądać naturalnie i dziewczęco. Uwielbiam obie paletki. Odkąd dostałam nr 15 używam jej do każdego makijażu i uważam, że jest to świetny produkt. Dla mnie to hit obu pudelek. 

Cena ok 120 zł 


Camouflage Cream Catrice Cosmetics czyli korektor w kremie, to pierwszy produkt marki, który mam przyjemność używać. Lubię wszelkiego rodzaju korektory, ponieważ moja skóra twarzy daleka jest od ideału.


Produkt zamknięty jest w małym poręcznym słoiczku. Idealny do torebki. Stopień krycia średni. Na opakowaniu nie widzę numerka, więc nie wiem jak nazywa się ten kolor, ale jest dość jasny. 

Cena ok 13 zł 

W Randce w ciemno znalazłam 3 produkty do malowania ust marki Golden Rose. O ich pomadkach matowych w płynie jest już głośno w internecie. Bardzo chciałam przetestować jedną z nich i właśnie mi się udało. A mowa o:


Lonstay Liquid Matte Lipstick Golden Rose - matowa pomadka w płynie w odcieniu 24. Kolor to taki nudziak zmieszany z brązem i szarością. Pomadka ma wygodny pędzelek. Łatwo się ją nakłada i po chwili mamy piękne matowe usta. 


Kolor jest trwały. Pomadka nie rozmazuje się i nie zjada. Ale za to by ją zmyć najlepiej sięgnąć po dwufazowy płyn do demakijażu. Unikniecie wtedy tarcia. Płyn micelarny nie dał rady jej zmyć. 

Cena 19.90 


Velvet Matte Golden Rose kremowa matowa klasyczna pomadka w odcieniu 60. Jak to się potocznie mówi "klasyczna szminka".


Ładny różowy kolorek. Brak problemów z aplikacją. Przyjemnie się nosi, ale trwałość średnia.

Cena 12.90


Matte Lipstick Crayon Golden Rose - aksamitna matowa pomadka w kredce w odcieniu 26. Lubię bardzo pomadki w kredce i chętnie po nie sięgam.


Mój kolorek to nudziak. Dla mnie ten kolor jest trochę za blady. Trwałość średnia, jednak pomadka przyjemnie się nosi i nie wysusza ust. 

Cena 12.90 


W Randce w ciemno znalazłam również Brow & Lash Brush And Comb Golden Rose - dwustronną szczoteczkę do brwi i rzęs - Golden Rose, która zawsze jest przyjemnym gadżetem. Pędzelków i szczoteczkę nigdy za wiele. 

Cena 8.90 


Moimi faworytami są zdecydowanie Paletka Make Up Factory i pomadka Velvet Matte, które uważam za dwie najlepsze propozycje mojej Randki w ciemno jeśli chodzi o kosmetyki kolorowe. Na zdjęciu możecie zobaczyć jak wyglądam, gdy na mojej twarzy jest tylko ta pomadka. Nic więcej nie trzeba, a efekt podoba mi się bardzo. 


Coś Was zainteresowało z tej kolorówki ?