środa, 18 września 2019

Płonąca namiętność ( Życiowi bohaterowie) K. Bromberg - recenzja

Płonąca namiętność ( Życiowi bohaterowie) K. Bromberg - recenzja

Lubicie przystojnych i bardzo seksownych głównych bohaterów książek? Ja lubię bardzo. Szczególnie tych mundurowych. Byłam już na randce z boskim panem policjantem, a teraz kolej przyszła ta strażaka. To właśnie jest kolejny bohater drugiej części cyklu Życiowi bohaterowi autorstwa K. Bromberg.

Warto przeczytać: W kajdanach miłości (Życiowi bohaterowie)



Łapcie opis książki. 

Oto drugi tom trylogii Życiowi bohaterowie pióra K. Bromberg

Książki tej serii opowiadają historie trzech braci Malone. Drugi z nich, Grady, jest strażakiem, odważnym, charyzmatycznym i pewnym siebie, a przy tym seksownym i przystojnym. Nie jest jednak szczęśliwy. Skrywa gorzką tajemnicę, a poza widocznymi bliznami na plecach nosi także te niewidoczne. Wydaje się, że jego dzielne, poranione serce jest do cna wypalone. Aż któregoś dnia w jego życiu pojawia się szczególna kobieta...

Dylan McCoy jest utalentowaną autorką tekstów piosenek. Wielokrotnie się sparzyła. Na swoim mężczyźnie, który okazał się kłamliwym dupkiem. Na umowie z wytwórnią, która zmusiła ją do dalszej pracy z tymże kłamliwym dupkiem. Na własnej agentce, która zamiast przyjąć do wiadomości fakty i spróbować jakoś pomóc jej się pozbierać, nalegała, aby Dylan nadal udawała szczęśliwą kobietę w trwałym związku. Dopiero wyjazd do Sunnyville ma przynieść wytchnienie. Dylan postanawia nie narażać się na kolejne rozczarowanie i dać sobie na dłużej spokój z facetami. I wtedy poznaje swojego współlokatora. To Grady Malone, który jest szczególnym mężczyzną...

Oboje przez pewien czas muszą dzielić jedno mieszkanie. Oczywiście najbezpieczniej byłoby, gdyby pozostali dla siebie tylko współlokatorami. Iskra zauroczenia pada jednak na podatny grunt. Z początku nic wielkiego się nie dzieje. Dopiero pewna nieoczekiwana wizyta sprawia, że temperatura niebezpiecznie wzrasta... a ryzyko pożaru rośnie. Od tej chwili emocji będzie coraz więcej! Przekonasz się, że bardzo łatwo jest utracić kontrolę nad ogniem, a miłość ma cudowną moc, która chroni przed zranieniem i pomaga uleczyć najgorsze oparzenia!

Nie chcesz się oparzyć? Strzeż się płomieni!


Pierwszą część cyklu na początku czytało mi się dość ciężko, o czym pisałam Wam w recenzji. W drugiej części znałam już styl pisarki i wiedziałam mniej więcej czego mogę się spodziewać. A tu proszę, K. Bromberg zaskoczyła mnie już od pierwszego rozdziału. Czytało mi się bowiem tę historię fantastycznie. 


Fabuła jest dość prosta, choć oczywiście autorka również i w tej książce zamieściła smutny wątek, jakim była nieudana akcja strażacka i śmierć jednego ze strażaków z jednostki Gradego, który był służbowym partnerem mężczyzny. Grady Malone nie może poradzić sobie z tą stratą i zamyka się w sobie. On w tej akcji również ucierpiał i na swoim ciele nosi piętno, którego nigdy się już nie pozbędzie. 

Ale w tej historii jest i ONA. Dylan McCoy również ma sobie wiele do zarzucenia. Jej związek ze sławnym piosenkarzem należy do przeszłości, a ona przypadkowo trafia do mieszkania Gradego, gdzie ma spędzić kolejne kilka tygodni, pisząc teksty piosenek i liżąc rany po rozstaniu. 


Ale jak już wiemy, tych dwoje połączy pewnego rodzaju więź, w końcu K.Bromberg jest specjalistką od pisania gorących romansów. Jeśli myślałam, że sceny seksu z udziałem Granta i Emerson w pierwszej części były pikantne, to tu jest istny potok namiętności. W tej książce pod tym względem dzieje się, oj dzieje. Przyjemnie się ją czyta to na pewno. 


Płynąca namiętność choć nie ma niesamowicie rozwiniętej fabuły, dramatów i drastycznych scen, to jest za to romansem w pełnym znaczeniu tego słowa. Jest dwoje ciekawych bohaterów, którzy od początku są skazani na to by być razem. Ona jest dla niego lekiem, tłumi jego koszmary, działa na niego kojąco, a on uświadamia jej, że kompleksy dotyczące własnego ciała były niepotrzebne. Dla niego Ona jest piękna, a On niezwykły. Czemu więc nie mogą być razem szczęśliwi? A może jednak mogą? Nic więcej nie zdradzę. Musicie przeczytać tę książkę koniecznie. 



Editio Red dziękuję za możliwość przeczytania i zrecenzowania tej historii. 


Znacie twórczość K.Bromberg? Czytaliście już którąś z części serii Życiowi bohaterowie? 



















Maxima/Maxime - nowy zapach dla Niej i dla Niego od Avon

Maxima/Maxime - nowy zapach dla Niej i dla Niego od Avon

Marka Avon gości w moim domu od dawna. Chętnie korzystam z jej propozycji zarówno jeśli chodzi o kosmetyki kolorowe, jak i pielęgnację ciała. Ale Avon słynie również z tego, że ma ciekawe kompozycje zapachowe wód perfumowanych. Miałam już kilka zapachów od Avon i chętnie do nich wracam. Dzięki udziałowi w programie Hot Noty mam możliwość przetestować nowe zapachy Avon. Prosto z samego szczytu Olimpu, będące darem od bogów, do mojej kolekcji dołączyły Maxima czyli zapach dla niej i Maxime czyli wersja dla niego


W każdym z nas drzemie pierwiastek boskości – to nas zainspirowało do stworzenia zapachu, który wydobywa to, co w Tobie najlepsze... możemy przeczytać na stronie marki Avon. Maxima i Maxime mają piękne i intrygujące flakony zainspirowane Bogami Olimpu (bynajmniej tak mi się wydaje, że Olimpu). Gdy tylko je zobaczyłam, wiedziałam że w środku będzie moc, piękno i będę nimi oczarowana i zachwycona. Czy tak się stało? 


Damska woda perfumowana Avon Maxima, to pełna szyku, niebiańska kompozycja ze szlachetnymi nutami kwiatu Immortelle.
 
Kompozycja: kwiatowo-orientalno-drzewna 
Kategoria: elegancki zapach na co dzień 
Główne nuty zapachowe: nektarynka, jaśmin wielkolistny, kwiat Immortelle 



Buteleczka ma pojemność 50 ml. Zapach jest słodki, ale nie aż nadto. Jego woń jest intensywna, kusząca i bardzo kobieca. Nadaje się według mnie na każdą porę dnia, do pracy, jak i na całonocną imprezę. Kobieta, która odważy się sięgnąć po boską Maximę, na pewno nie pozostanie nie zauważona. Zapach kojarzy mi się z przepychem, boskością i boginią miłości Afrodytą, jeśli już mamy zagłębiać się w tematykę bogów. Avon, ciekawa jestem czy Wy również tą boginią się inspirowaliście przy tworzeniu tego zapachu? 


Męska woda toaletowa Avon Maxime, to pełna energii i siły kompozycja z boskimi nutami żywicy olibanowej i niezłomnego drzewa żelaznego. 

Kompozycja: drzewno-aromatyczna 
Kategoria: energetyczny zapach na co dzień 
Główne nuty zapachowe: liście mandarynki, akord drzewa żelaznego, żywica Olibanum 


Ten zapach to sztos. Mocny, słodki, kuszący, pełen seksu i pożądania. Kojarzy mi się z bogiem wojny Adresem, który jest siłą samą w sobie i mężczyzną niezwyciężonym i władczym. Myślę, że po ten zapach z powodzeniem mogą sięgać mężczyźni, którzy lubią czarować i zdobywać kobiety. Aromat tej wody perfumowanej jest tak intensywny, że długo pozostaje w pomieszczeniu i chcąc nie chcąc, nasz nos za nim podąża. Do pracy? Wolałabym nie. Ja przynajmniej nie mogłabym się skupić przy mężczyźnie, który używa zapachu Maxime. Na randkę? Zdecydowanie tak. Jestem zakochana w tym zapachu. Jako ciekawostkę powiem Wam, że mojemu mężowi też się bardzo ten zapach podoba, a mi teraz jeszcze bardziej podoba się jak pachnie mój mąż. Buteleczka ma 50 ml. 



Każdy z zapachów w cenie regularnej kosztuje 110 zł. 

Czy polecam? Oczywiście, że tak. 

Więcej o tych i innych kosmetykach Avon  dowiecie się pod linkiem: http://u.grubo.io/6i1


Znacie te zapachy? Lubicie wody perfumowane od marki Avon?


















Jesienne nowości makijażowe od Kobo Professional

Jesienne nowości makijażowe od Kobo Professional

Niedawno było lato i pokazywałam Wam letnie nowości makijażowe, a tu już mamy połowę września i przyszedł czas na nowości jesienne. Marki kosmetyczne nie zapadają w sen zimowy, więc zarówno jesień jaki i zima to dla nich pracowity okres. Ale dzięki temu mogę Wam pokazać cudeńka, które do mnie ostatnio przyjechały. A marka Kobo Professional, której kosmetyki znaleźć możecie w szafach w drogeriach Natura, ma dla Was coś specjalnego. 


Zaczniemy może od tego, że jesienią nie rezygnujemy z efektu skóry muśniętej słońcem. A efektu tego nie uzyskamy w solarium czy na zagranicznych wakacjach, lecz używając brązujących pudrów do twarzy ciała.


Sunny Splendor Bronzing Powder to kosmetyk, za pomocą którego uzyskamy opaleniznę jak z egzotycznych plaż. Nawet nazwy tych pudrów inspirowane są plażą. 

1 La Concha Beach 
2 Paraiso Beach 
3 Copacabana Beach


Kolory, które zaprezentowałam Wam na swatchach, nałożyłam na wilgotną skórę, by pokazać Wam ich intensywność. Na suchej skórze bardzo słabo było widać. Co oznacza, że pudry dają nam efekt muśnięcia, który możemy stopniować w zależność od ilości nałożonych warstw. Gdyby puder miał intensywną pigmentację, to ciężko byłoby uzyskać naturalny efekt bez robienia plam. Nie miałam jeszcze takich pudrów i zdecydowanie będę z nich chętnie korzystać. 

Cena regularna 23.99 zł.


Kolejnym produktem, dzięki któremu możemy uzyskać efekt rozświetlonej skóry, jest Primer Drop of sun, czyli rozświetlacz do twarzy i ciała w płynie.



Mój kolorek to 1 One The Beach. Kosmetyk zamknięty jest w szklanej butelce o pojemności 15 ml z pompką. Kosmetyk można stosować solo jak i w połączeniu z podkładem. Kolor jest ładny i delikatny. Lubię tego typu produkty i chętnie kombinuję z nimi w moim makijażu. 

Cena regularna 29.99 zł 


Ostatnim kosmetykiem, o którym Wam opowiem jest produkt, który uwielbiam i bardzo chętnie taką jego formę stosuję w moim makijażu, czyli eyeliner w pisaku.


Magnetic Look Fast Drying Pen Eyeliner to produkt, dzięki któremu możecie zrobić precyzyjną kreskę za jednym pociągnięciem. Zresztą zobaczcie jak zrobiłam napis na ręku. Za jednym pociągnięciem malowałam każdą literkę bez poprawek. Dla mnie ten eyeliner jest super. Co prawda może Wam się wydawać, że się lekko rozlewa na ręku, ale to efekt tego, że mam suche dłonie. Na powiece kreska wychodzi perfekcyjna. Eyeliner jest trwały, nie rozmazuje się. Łatwo jest nim uzyskać zarówno cienką, delikatną kreskę jak i grubą, mocno wyrazistą. Kosmetyk łatwo jest zmyć płynem do demakijażu oczu. Nie wiem jak Wy, ale ja lubię taką formę eyelinera i bardzo się cieszę, że teraz mogę mieć również ten od Kobo Professional. 

Cena 19.99 zł 




Te i inne kosmetyki Kobo Professional dostaniecie w każdej drogerii Natura.


Jak Wam się podobają jesienne nowości od Kobo Professional?



















Buatic Serum Przeciwzmarszczkowe

Buatic Serum Przeciwzmarszczkowe


Co jakiś czas na moim blogu pojawiają się recenzje kosmetyków przeciwzmarszczkowych. Zawsze w nich wspominam, że choć mam już 33 lata, to nie mam zmarszczek. Dobre geny? Ciężko powiedzieć. Nie będziemy tego roztrząsać, bo akurat z tego powodu bardzo się cieszę. Jednak założenie jest takie, i często mi to powtarzano w szkole kosmetycznej, że kosmetyków przeciwzmarszczkowych powinno się używać już po 25 roku życia. Czemu ? A temu, że to wtedy włókna kolagenu i elastyny zaczynają słabnąć, co prowadzi nieuchronnie do powstawania zmarszczek. Wprowadzając do swojej pielęgnacji kosmetyki przeciwzmarszczkowe działamy dobroczynnie na stan naszej skóry. Na pewno jej pomożemy, a nie zaszkodzimy, więc warto takie kosmetyki stosować zapobiegawczo, nawet jeśli zmarszczek na skórze nie widzimy. 


Dzięki uprzejmości marki Buatic miałam przyjemność przetestować ciekawy produkt, jakim jest ich Serum Przeciwzmarszczkowe. Z racji tego, że marki ani ich kosmetyku nie znałam wcześniej, przed użyciem go na twarz zrobiłam próbę uczuleniową na wewnętrznej części ramienia. Wszystko było w porządku i przystąpiłam do testowania serum na twarzy. Pierwsza pozytywna rzecz to zapach. Lekko mydlany, świeży, przyjemny. Kojarzy mi się z czystością. Podoba mi się ten zapach. Serum zamknięte jest w wygodnej buteleczce, wykonanej z białego plastiku. Buteleczka ma pompkę. Całość opakowana jest dodatkowo w kartonik. Kosmetyk ma konsystencję niezbyt gęstego przezroczystego żelu. Kolejnym plusem jest to, że kosmetyk bardzo szybko się wchłania i z powodzeniem po chwili od jego nałożenia na skórę, możemy nakładać krem lub podkład. A jeśli się nie malujecie, to serum można używać solo. To tyle jeśli chodzi o podstawowe kwestie. 


Co serum ma ciekawego w składzie? 

INCI: Aqua, Propanediol, Glycerin, Hydroxyethylcellulose, Algin, Ruscus Aculeatus Root Extract, Acanthopanax Senticosus Root Extract, Lavandula Angustifolia Flower Extract, Populus Nigra Bud Extract, Paullinia Cupana Seed Extract, Lecithin, Propylene Glycol, D-panthenol, Trilaureth-4-phosphate, Sorbitol, Citric Acid, Magnesium PCA, Sodium Carbomer, Ubiquinone, Palmitoyl Tetrapeptide, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Benzyl Alcohol, Santalum Album Oil, Rosa Damascena Flower Oil, Citrus Limon Peel Oil, Nelumbo Nucifera Oil


Jakie składniki dokładnie znajdziemy w serum przeciwzmarszczkowym Buatic?
  • koenzym Q10 (Ubiquinone): to prawdziwa bomba przeciwzmarszczkowa – świetny antyutleniacz, który jednocześnie nawilża skórę i chroni ją przed uszkodzeniami, 
  • Palmitynian tetrapeptydu (Palmitoyl Tetrapeptide): peptydy skutecznie pobudzają produkcję kolagenu i elastyny, dzięki czemu skóra jest gęstsza, gładsza i bardziej jędrna, 
  • ekstrakt z ruszczyka kolczastego (Ruscus Aculeatus Root Extract): działa nawilżająco, przeciwzapalnie, zmiękczająco, wzmacnia naczynka i poprawia mikrokrążenie, 
  • ekstrakt z eleuterokoka kolczystego – syberyjski żeń-szeń (Acanthopanax Senticosus Root Extract): zwiera wiele cennych składników, dzięki czemu pobudza regenerację skóry, wzmacnia ją i uelastycznia, 
  • ekstrakt z lawendy wąskolistnej (Lavandula Angustifolia Flower Extract): ceniony jest przede wszystkim ze względu na działanie łagodzące i nawilżające. Do tego poprawia mikrokrążenie i działa przeciwzapalnie, 
  • ekstrakt z topoli czarnej (Populus Nigra Bud Extract): wzmacnia naczynka, uelastycznia, nawilża i ujędrnia skórę, 
  • ekstrakt z guarany (Paullinia Cupana Seed Extract): zmniejsza obrzęki i opuchliznę, a także pobudza mikrokrążenie, 
  • Pirolidynokarboksylan magnezu (Magnesium PCA): stymuluje regenerację, nawilża i neutralizuje wolne rodniki. *
*Opis pochodzi ze strony producenta.


Co mogę powiedzieć o działaniu kosmetyku? 

Na pewno nie to, że likwiduje zmarszczki. Ale o żadnym podobnym kosmetyku nie mogę tego powiedzieć, ponieważ tak jak wspomniałam, zmarszczek nie mam. Ale moja skóra twarzy zawsze potrzebuje dobrze nawilżającego kosmetyku, a nie wszystkie kosmetyki przeznaczone do skóry problematycznej / trądzikowej, którą mam, działają silnie nawilżająco. 

To serum to robi. Jestem pod wrażeniem tego, jak już po kilku dniach od stosowania kosmetyku, moja buzia wygląda. Co mnie zaskoczyło w serum Buatic, to to, że skóra nie przetłuszcza się, gdy go używam, tak bardzo, jak w przypadku innych podobnych produktów. Umówmy się, że to nie jest kosmetyk przeznaczony do skór tłustych, bynajmniej nie ma na opakowaniu czy stronie internetowej takiej informacji. A moja tłusta skóra dogaduje się z nim świetnie. Jest nawilżona, przyjemna w dotyku, dłużej pozostaje matowa. Podczas stosowania serum nic mnie nie piekło, nie odczuwałam żadnego dyskomfortu. 


Czy jestem zadowolona z testu? Tak. Lubię gdy kosmetyki spełniają swoje zadanie ( w tym przypadku nawilżenie i ogólna poprawa wyglądu skóry), przyjemnie się je stosuje i widać po ich użyciu zadowalające efekty. Zwracam Wam tylko uwagę na ilość nakładanego produktu. Nie należy z jego ilością przesadzać. Lepiej nałożyć mniej i dołożyć, niż nałożyć za dużo. Gdy nałożyłam go za pierwszym razem za dużo, zwałkowało mi się. Później już byłam ostrożna. Ale tak jest z podobnymi kosmetykami o żelowej konsystencji, więc nie traktuję tego jako wadę. 

Podsumowując : lubię gdy testowane kosmetyki zaskakują mnie pozytywnie. A serum Buatic to zrobiło. 

Znacie serum przeciwzmarszczkowe Buatic?



Do zdjęć wykorzystałam zdjęcia Pani Izy Mike, które zamieszczone są w gazecie Skarb. Pani Iza nie ma nic wspólnego z Serum Przeciwzmarszczkowym Buatic i nie jest w żaden sposób powiązana z tą firmą. 














środa, 11 września 2019

Imperium grzechu Meghan March - recenzja

Imperium grzechu Meghan March - recenzja


Król bez skrupułów i Niepokorna królowa, czyli dwie pierwsze części serii Mount napisanej przez Meghan March zachwyciły mnie. Lubię historie z wątkiem mafijnym, gdzie ON jest tym złym ale i czarująco przystojnym facetem - czarnym charakterem, a ONA choć jest jego ofiarą, to pod pewnymi względami nie pozostaje mu dłużna. Te książki należą do tych "na jeden wieczór ", a słowo "sen" podczas ich czytania umyka gdzieś daleko, pozostając poza moim zasięgiem. To proste - nie usnę, póki nie skończę czytać. Dwie pierwsze części na szczęście mogłam przeczytać jedna po drugiej,  ale na Imperium grzechu niestety musiałam poczekać. To było długie oczekiwanie, bowiem część druga zakończyła się w takim momencie, że wyobraźnia szalała. Dużo mogło się zdarzyć, a znając już styl pisania autorki "dużo " oznacza "wszystko". 


Jeśli chodzi o Keirę Kilgore, nic nie jest racjonalne. To kobieta silna i niezależna, ale nie ma prawa decydować o swoim ciele i swoim losie. Należy do tyrana, najgroźniejszego mężczyzny w Nowym Orleanie. Jeszcze niedawno nienawidziła go z całego swojego niepokornego serca, a dziś jest gotowa zabijać w jego obronie. Zamach, który o mało nie pozbawił obojga życia, uzmysłowił Keirze, jak bardzo kocha potwora. I że dla niego sama może stać się bestią.

Lachlan Mount, niekwestionowany władca miasta, zdaje sobie sprawę, że zdobył niezwykłą kobietę. Keira jest jego własnością, ale także jego królową. Dla niej jest gotów na wszystko. Co należy rozumieć bardzo dosłownie, gdy mowa o Lachlanie — człowieku, który w swojej żelaznej pięści skupił całą władzę i który popełnił chyba wszystkie możliwe zbrodnie.

Trzeci, ostatni tom tej niesamowitej historii opowiada o kolejnych dramatycznych wydarzeniach. Wychodzą na jaw mroczne sekrety przeszłości i ich straszliwe konsekwencje. Zdrady, podeptane zaufanie, przestępstwa i zbrodnie. Ale... silna i niepokorna kobieta zasługuje na prawdę o ukochanym. O krwi, którą przelał w okrutny sposób. O brutalności, z jaką zdobywał i utrwalał swoją władzę. Keira musi zajrzeć w twarz diabłu. I zdecydować o losie. Jego i swoim.

Co zrobisz, gdy pakt z diabłem okaże się najlepszym rozwiązaniem?


Nie będę Wam opisywać fabuły tej książki. Editio Red słynie z tego, że dużo zdradza swoim czytelnikom na okładkach. Zresztą co to za frajda czytać w recenzji to samo, co w opisie? Żadna. 

Imperium grzechu zaczyna się w momencie, w którym skończyła się Niepokorna królowa,  czyli podczas wypadku samochodowego głównych bohaterów. Oboje oczywiście przeżyją, bo przecież o nich jest ta książka. Więcej fabuły nie zdradzam. 

Imperium grzechu, choć tytuł jest bardzo pikantny, to jest najmniej erotyczną częścią serii Mount. Nie to, by tam "dzikich seksów" nie było. Są, i to bardzo przyjemne, ale nie jest to motyw przewodni. A jest nim uczucie, które połączyło Keirę i Lachlana. Zakochali się w sobie. Ale tego można było się spodziewać czytając już Niepokorną królową. Zdobyć serce Lachlana Mounta, który trzyma twardą ręką Nowy Orlean wydaje się być rzeczą nierealną. A jednak. I muszę Wam się przyznać, że kibicowałam tej parze już w poprzednich częściach. 


Akcja książki toczy się w czasach współczesnych, ale mamy tu również dużo wspomnień z dzieciństwa Lachlana, którymi dzieli się w ukochaną, jak choćby opis tego, jak doszedł do władzy. Choć książka nie jest mocnym erotykiem, jak przyzwyczaiła nas do tego Meghan March, to mimo tego udało jej się autorce skutecznie zatrzymać moją uwagę i ciągle chciałam więcej i więcej. Mamy tu wątki mafijne, strzelaniny, brutalne zagrania, czy drastyczne sceny. Ale jest też miłość. Dużo miłości i to własnie na niej mocno opiera się ta historia.


Choć erotyzmu i scen seksu jest mniej, to fabuła jest moim zdaniem ciekawa. Meghan March świetnie zakończyła tę historię. Nie mam poczucia niedosytu i nie czuję również, że w tej historii czegoś było za dużo. 

Krótko, zwięźle i na temat: podobało mi się to co przeczytałam. Łącznie z Królem bez skrupułów i Niepokorną królową, Imperium grzechu tworzą moim zdanie serię godną uwagi i polecenia. 


Editio Red dziękuję za możliwość przeczytania tej książki. 











Romans po brytyjsku Vi Keeland i Penelope Ward - recenzja

Romans po brytyjsku Vi Keeland i Penelope Ward - recenzja

Duetu Vi Keeland i Penelope Ward nikomu nie trzeba chyba przedstawiać. Panie piszą razem i osobno, a ich każda kolejna książka, to murowany hit sprzedażowy, zarówno w Polsce jak i za granicą. Czym pisarski duet przyciąga do siebie rzesze kobiet na całym świecie? Tym, że ich proste historie miłosne mogłyby przytrafić się każdej z nas. Wiele kobiet znajduje siebie w tych książkach. A te, które siebie znaleźć nie mogą, chętnie znalazłoby się na miejscu głównych bohaterek z jednego prostego powodu. Jakiego? One zawsze mają fenomenalny seks. A która z nas choć raz nie marzyła o tym, by zamienić się miejscami z literackimi postaciami właśnie z tego powodu?


Kiedy jesteś wdową po trzydziestce i samotnie wychowujesz ośmioletniego syna, musisz temu zadaniu podporządkować wszystkie plany, aspiracje i marzenia. Już podołanie codziennym obowiązkom staje się sporym wyzwaniem. Kolejny mężczyzna w życiu? Cóż... oni raczej nie są zainteresowani związkiem z kobietą z dzieckiem. Dlatego samotna matka nie powinna mieć większych nadziei na znalezienie odpowiedniego i odpowiedzialnego faceta, z którym stworzy szczęśliwą rodzinę, prawda?

Bridget Valentine doskonale zdaje sobie z tego sprawę i choć wpadli sobie w oko z Simonem Hogiem, młodym i wyluzowanym lekarzem, postanawia trzymać go na dystans. Zwłaszcza że wymiana ich pierwszych spojrzeń nastąpiła w niecodziennych okolicznościach: przy usuwaniu haczyka wędkarskiego z pośladka kobiety. Zaraz potem okazało się, że przystojny doktor będzie przez kilka miesięcy jej współlokatorem. Ich zamieszkanie pod jednym dachem sprzyja poznawaniu się, żartom i... wspólnemu czytaniu książek. Napięcie wzrasta, uczucia nabierają głębi. Tyle tylko że Simon na pewno nie jest odpowiednim mężczyzną dla Bridget...

Ta pogodna i pełna humoru opowieść szybko nabiera rozpędu. Opowiada o fascynacji, pożądaniu, ale i o odpowiedzialności za swoje decyzje i za uczucia innych osób. Bridget do niedawna nie była gotowa na nową relację, ale Simon jej się bardzo podoba. On natomiast zdaje sobie sprawę, że nie może sobie pozwolić na dłuższy związek, ale kobieta fascynuje go coraz mocniej. Jest jeszcze syn Bridget, który z radością zaakceptował i bardzo polubił „wujka”. Czy można w takim chaosie znaleźć właściwe rozwiązanie, które nikogo nie zrani?

On na pewno nie jest dla niej odpowiednim facetem. Prawda?


Romans po brytyjsku to jak dotąd najlepsza książka tego pisarskiego duetu, którą czytałam. Już od pierwszej strony zapowiadała się świetnie. Mamy tu wszystko czego czytelniczka lubiąca takie książki może się spodziewać.

Jest ON. Simon, młody ( przed trzydziestką), przystojny, wysportowany (choć nie ćwiczący ) z kaloryferem na brzuchu i ponętną literą V. Do tego jest niezwykle seksowny i pociągający. O lekko przydługich włosach i przyciągającym spojrzeniu. A jakie ma poczucie humoru!!! Ten jego seksowny sposób żartowania ujął mnie do pierwszej chwili. I do tego jest lekarzem. Mmmmm, ciacho - tak w skrócie można go opisać. 

Jest ONA. Lat 33. Wdowa. Ma syna. Choć myśli o sobie, że nie może się podobać już mężczyznom, a na plażę najchętniej wyszłaby w worku, to Bridget wygląda bardzo dobrze jak na kobietę, która każdą wolną chwilę poświęca pracy i dziecku. A randki? Od dwóch lat nic. O seksie nie wspomnę. Kobieta jest pielęgniarką. Miła, sympatyczną. Chcielibyście mnie taką sąsiadkę.


Tych dwoje spotyka się przez przypadek, gdy kobieta wbija sobie w pośladek haczyk wędkarski, a mężczyzna ma tego dnia dyżur w szpitalu. Później okazuje się, że będą razem mieszkać. A może i nie tylko mieszkać? Coś ich bowiem pcha w swoje ręce. Tylko czy Bridget odważy się na kolejny krok w swoim życiu ? A może to chodzi o Simona, bo ten przecież nie szuka nikogo za stałe?


Momentami zabawna, a niekiedy lekko smutna opowieść o tym, że prawdziwe szczęście nie zdarza się tylko raz, a pozory mogą bardzo mylić. Jest to opowieść o tym, że nigdy nie wiesz co życie przyniesie, a czasami można się bardzo zdziwić, pozytywnie zaskoczyć  lub okropnie rozczarować. Miłość nie wybiera. Miłość nie jest prosta. Ale raz wypuszczona do serca, nie chce z niego wyjść, choćbyśmy ją bardzo mocno chcieli z niego wygonić.


Ale jest tu także seks. Dużoooo fajnego seksu. A kto by nie chciał mieć fajnego seksu z przystojnym panem doktorem? 


Oczywiście to był żart. A może i nie? Jedno jest pewne. Romans po brytyjsku musi się Wam spodobać. Mi się ta książka podobała i gorąco ją Wam polecam.


Editio Red dziękuję za możliwość przeczytania i zrecenzowania tej historii. 












BEJBI - kulisy sekskorupcji w wielkim biznesie Monika M - recenzja

BEJBI - kulisy sekskorupcji w wielkim biznesie Monika M - recenzja

Prostytucja - najstarszy zawód świata. Jest i będzie. Ku wielkiemu niezadowoleniu i na całe szczęście niektórych ludzi. Od zawsze budzi wielkie kontrowersje. Choć na przestrzeni wieków pewne aspekty prostytucji się zmieniły, to dalej pozostaje jeden wspólny mianownik, który będzie łączył dawną prostytucję z dzisiejszą. A nawet jest ich kilka. Pierwszy z nich to seks. Bo o to w tym wszystkim chodzi. Kolejne to pieniądze i władza. Czemu? Bowiem władza i pieniądze to coś, co z prostytucją łączy się bardzo mocno. Jeśli chcecie wiedzieć więcej, zapraszam Was na recenzję książki, która wzbudziła w Polsce wiele kontrowersji i nieźle namieszała. A jest ona właśnie obrazem tego, jak władza i pieniądze mają z prostytucją wiele wspólnego. 


Szokujący pamiętnik dziewczyny świadczącej usługi seksualne dla wyższych sfer, wielkich korporacji, miliarderów i służb specjalnych. Wszystkie wydarzenia opisane w tej książce miały miejsce w rzeczywistości. Zmieniono jedynie część szczegółów, okoliczności, nazwiska i imiona, aby opisane osoby i firmy pozostały anonimowe.


O tej książce można napisać wiele. Czytając ją, siedziałam z ołówkiem w reku i plikiem karteczek samoprzylepnych obok. Zaznaczyłam sobie kilka istotnych fragmentów, by podczas pisania recenzji do nich wrócić. Czemu? Bowiem mam mieszane uczucia, co do całości i musiałam sobie to wszystko na spokojnie przemyśleć.  Wszystko Wam zaraz wytłumaczę, ale na wstępie chciałabym byście wiedzieli, że to nie jest książka dla każdego. 

"BEJBI" to relacja luksusowej prostytutki, która pisze pod pseudonimem Monika M.. W skrócie książka opowiada o kulisach tego, jak wygląda biznes wszelaki i jak wiele można zdziałać fundując komuś seksualną rozrywkę. W książce mamy dwa główne wątki. Pierwszym z nich jest relacja prostytutki. Drugim kulisy sekskorupcji w Polskim i zagranicznym biznesie. 


Czy książka szokuje? Mnie sekskorupcja nie szokuje. Ona jest i będzie. Jako kobieta nie jestem w stanie zrozumieć postępowania mężczyzn i nie pochwalam takich "umilaczy wieczoru". Ale to wynika z tego, że jestem żoną i matką i nie życzę sobie, by mój mąż korzystał z takich usług. Myślę, że żadna z nas sobie tego, nie życzy. Nie mniej jednak  mam świadomość, że kobiece życzenia czasami mało wspólnego mają z pragnieniami mężczyzn. To przykre, ale tak już jest. Tak jak wspomniałam, sekskorupcja mnie nie szokuje. Nie podoba mi się, nie pochwalam, ale dla mnie nie ma w tym nic szokującego. Za to szokuje mnie historia tej dziewczyny i tego jak potoczyło się jej życie, że znalazła się w tym miejscu, w którym  postanowiła opowiedzieć nam swoją historię. 


Jako dziecko Monika została wykorzystana seksualnie przez mężczyznę, który miał być jej opiekunem i pomóc jej w muzycznej karierze. W książce nazwała go Koneser. Jej matka miała "parcie na szkło" i wszelkie swoje niespełnione ambicje przelała na dzieci. Miały być idealne. Myślę, że przymykała oko na wiele spraw i pewnych rzeczy nie chciała widzieć. I to ona moim zdaniem była początkiem końca normalnego życia bohaterki tej książki. 

Dziecko jest jak biała kartka, dorosły może zapisać na niej historię jaką zechce. Myślę, że to miało wpływ na to, kim w życiu dorosłym stała się Monika. Ofiary gwałtu i molestowania seksualnego często zamykają się w sobie i w późniejszych latach nie umieją utrzymywać normalnych kontaktów seksualnych. Tu było inaczej. Tak jakby ktoś ją zaprogramował do tego, by chciała od mężczyzn więcej i więcej. Czy to możliwe? Z psychologicznego punktu widzenia tak. Choć trudno w to uwierzyć, ale takie przypadki się zdarzają. 


Historie prostytutek, które do tej pory czytałam, były smutne. Dziewczyny albo nie miały wyjścia i musiały to robić, bo potrzebowały pieniędzy, albo ktoś je do tego zmuszał. Bo jak inaczej to wytłumaczyć?  Tu nikt nikogo nie zmusza. Monika sama wielokrotnie wspomina, że lubi seks. Ale czy gdyby na swojej drodze nie spotkała Konesera, to byłaby prostytutką?  Czy gdyby ten mężczyzna, nie położył swoich wstrętnych łap na niewinnym dziecku, ta kobieta sypiałaby z tymi wszystkimi facetami dla kasy?  Bo w jej przypadku chodziło o kasę. Ale czy te wszystkie pieniądze są warte, by upaść tak nisko?

Nie mnie to oceniać. Każdy robi jak uważa. Z moich ust nie usłyszycie słowa krytyki wobec Moniki. Nigdy nie byłam i nie będę na jej miejscu i nie mam prawa się wypowiadać. I Was też o to proszę.

Powiedzmy sobie prawdę w oczy, Monika była nimfomanką. Czy to wina tego, jak została potraktowana w dzieciństwie?  A może już się taka urodziła, a Koneser tylko obudził drzemiącego w małym dziecięcym ciele demona seksu? Tego się nie dowiemy. Jedno jest pewne - nimfomania pchała ją w ręce tych mężczyzn i nie pozwalała przestać. Bo jak przestać, skoro tak bardzo jej się to podobało?


To nie jest historia dziewczyny, która była zmuszana do prostytucji. Wszystko, co jest opisane w tej książce, robiła dobrowolnie.  Oczywiście mam tu na myśli dorosłe życie, a nie wątek molestowania, gdy była dzieckiem. Jednak mężczyzna, który to wszystko zapoczątkował, sprawił, że stała się seksmaszyną, niepotrafiącą wejść w normalny związek. Niepotrafiącą zaufać i kochać, o czym wielokrotnie pisała.


W książce jest dużo sprzeczności, co wynika z niepoukładanego wewnętrznego życia bohaterki.  Umówmy się co do jednego – to nie jest wybitne dzieło literackie napisane przez wybitną autorkę. To opowieść napisana niekiedy wulgarnym językiem. Trochę tak, jakbyśmy czytali opowiadanie przed redakcją tekstu, lub siedząc przy kawie z główną bohaterką i słuchając jej opowieści. Ale czy mogłabym spodziewać się czegoś innego?  Nie. To surowa, ale bardzo mocna opowieść – o tym, jak gówniany i podły jest męski świat. Świat, w którym do załatwiania interesów potrzebne są: wódka, dragi i dziewczyny. Dziewczyny, które są na wyciągnięcie ręki – pstrykniesz i są podane na tacy, jak kolejny drink. Ale to jest męski świat, a ja jako kobieta go nie zrozumiem.


Książka jest napisana przez dziennikarza Mariusza Zielke. To jemu pierwszemu Monika się zwierzyła i opowiedziała swoją historię. A on jak na dobrego "pisarza ducha" przystało, przedstawił ją nam. Ale w taki sposób, by opowieść była jak najbardziej wiarygodna. Czy taka jest? Dla mnie tak.

Jeśli chcecie wiedzieć, jak wygląda ten świat od drugiej strony, to koniecznie sięgnijcie po tę książkę. „BEJBI” opowie Wam tę historię bez zbędnego „pitu-pitu” i czarowania. Ale musicie być przygotowani na to, że nie ma w niej nic pięknego, czarującego i magicznego. Jest prawda i są fakty. Co innego czytać o ludziach, których nie znamy, a co innego dowiedzieć się prawdy o ludziach, którzy żyją blisko nas. To szokuje i zostawia ślad w pamięci na długo. Czasami nie mamy pojęcia, jak bardzo okrutny jest ten świat.

BEJBI - kulisy sekskorupcji w wielkim biznesie Monika M. została wydana przez Wydawnictwo P&K. 


Więcej o książce dowiecie się na stronie internetowej  i na profilu na Facebooku