wtorek, 26 listopada 2019

Labirynt Fauna Guillermo del Toro i Cornelia Funke - recenzja

Labirynt Fauna Guillermo del Toro i Cornelia Funke - recenzja


Lubicie czytać bajki? Ja uwielbiam. Teraz jak mam małe dziecko mogę bezkarnie obkładać się kolorowymi książeczkami i czytać do woli, bez stresu, że mnie ktoś na tym przyłapie i pomyśli, że coś ze mną jest nie tak. A jaką sprawia mi to przyjemności, wiem o tym tylko ja sama.

Są jednak na tym świecie bajki, a raczej ich starsze siostry, nazywane baśniami, które nie są dla dzieci i nigdy dzieciom nie powinny być czytane. Nie mają pięknych kolorowych kartek, nie słychać śpiewu ptaków, gdy je otworzymy. I choć są to historie o bajkowych stworzeniach, takich jak faun, wróżki czy magiczna żaba, to po dotknięcia stron, na których spisana jest ta historia, czujemy przeraźliwe zimno. A mrok, który się z nich wydobywa zaczyna osiadać gęstą mgłą na wszystkim dookoła.

Są na tym świecie baśnie, które nie mają dobrego zakończenia. A może jednak mają, tylko trzeba je sobie wyobrazić? Albo nauczyć się czytać między wierszami...


Mroczna i nastrojowa, bogato ilustrowana baśń oparta na nagrodzonym trzema Oscarami filmie Guillermo del Toro.

Guillermo del Toro, zdobywca Oscara za najlepszy film za Kształt wody, wraz z Cornelią Funke, autorką bestsellerowych powieści Atramentowe serce i Król złodziei, wspólnie stworzyli epicką i mroczną powieść fantasy dla czytelników w każdym wieku, wzbogaconą poruszającymi poetyckimi ilustracjami.

Ta czarowna historia zabiera czytelników do złowrogiego, magicznego i rozdartego wojną świata, zapełnionego wyraziście narysowanymi postaciami, takimi jak nieuczciwe fauny, zawzięci żołnierze, potwory zjadające dzieci czy dzielni buntownicy. Jak przystało na prawdziwą baśń, jest też dawno zaginiona księżniczka, która ma nadzieję na powrót do rodziny…


Książka na podstawie filmu? Ciekawe, pomyślałam. Zazwyczaj to film jest kręcony na podstawie książki i niestety są to raczej marne wersje. Choć muszę się Wam przyznać, że przez niektóre książki nie udało mi się przebrnąć i potrafiłam utknąć w połowie ich treści, a film mnie oczarował. Wszystko zależy od gustu.


Film Labirynt Fauna powstał w 2006 roku, czyli dosyć dawno. Oglądałam go tylko raz. Skuszona tytułem oraz swoim zamiłowaniem do fantastyki i fantastycznych zwierząt, nie mogłam mu się oprzeć. Jednak z każdą kolejną klatką, moje oczy otwierały się coraz szerzej. O nie! Czemu wcześniej nie przeczytałam opisu, myślałam? Jest jedna ważna rzecz, którą musicie o mnie wiedzieć - nie znoszę filmów i książek o wojnie. Nie czytam, nie oglądam. Koniec i kropka. A tu nie dość, że wojna ludzka, to jeszcze magiczna. I to zło wylewające się z ekranu. Jednak to był dobry film. Zaskakujący, przerażający, bardzo smutny. Poruszył mnie i na końcu bardzo płakałam. 

A jaka jest książka? Magiczna. Choć wiedziałam jaka będzie fabuła, to nie mogłam się jej oprzeć. Labirynt Fauna wydany jest w taki sposób, że przyciąga czytelnika. Ile razy kupiliście książkę, bo miała ciekawą i fajną okładkę, która się Wam najzwyczajniej w świecie spodobała? Gdybym zobaczyła tę książkę na półce w księgarni, to biorę w ciemno. Za szatę graficzną okładki. Za wydanie. Za to, że książka jest szyta. Za podwójną okładkę. Za ilustracje. I co najważniejsze a treść. Ale o treści napisałam Wam na samym końcu nie bez przyczyny. Bowiem o tym czy jest dobra mogłam przekonać się dopiero, gdy książkę przeczytam. Wszystko inne mogłam zobaczyć w księgarni. I choć takiej tematyki nie lubię, to tej książce nie mogłam się oprzeć. 

Ale czemu sięgnęłam po nią, skoro tematyka jest "nie moja"? Chyba dlatego, by przekonać się czy można napisać dobrą książkę na podstawie filmu. To miało być dla mnie nowe doświadczenie. Wszystko inne macie podane wyżej. 


Ogarnięta wojną domową Hiszpania. Wszędzie leje się krew, wybuchają bomby, szczątki ludzkie walają się gdzie popadnie. " To ludzie ludziom zgotowali ten los". Brzmi znajomo? Niestety wszystkie wojny są takie same. Niosą za sobą niewinne ofiary. A ci, co zadali im śmierć, wcale się tym nie przejmują. Przykre, ale prawdziwe. Tak jest i w tej książce. Śmierć ma ludzkie rysy i strzela z pistoletu, torturuje bliźniego i chętnie używa noża. Nie ważne czy kobieta czy mężczyzna. Jej ofiarą są nawet dzieci. Śmierć o ludzkich rysach nie ma litości. 


Wśród płaczu i krzywd, pojawia się główna bohaterka tej książki. Mała dziewczynka o imieniu Ofelia, która ukończyła dopiero 13 lat, a już dużo wie o śmierci. Może to właśnie trudna sytuacja, w której się znalazła, pcha ją do świata baśni? Tam wszystko jest takie inne. Magiczne. Niestety nie może uciec tam na stałe, co byłoby dla niej wybawieniem. Śmierć rodzica, ciąża i ponowne zamążpójście matki za bezwzględnego tyrana, kapitana Vidala jest jak coś w jej serce. Do tego stan matki z każdym dniem się pogarsza. Ta historia nie może mieć dobrego zakończenia...


Przerażająca i porywająca opowieści o ludzkiej krzywdzie. Pomieszanie świata fantazji z ogarniętym wojną światem ludzi. Siła miłości kontra siła nienawiści. Piękno i prawda pochłaniane przez coraz większy mrok. Taka jest ta książka. Jej autorką jest Cornelia Funke, która we współpracy z twórcą filmu o magicznym Labiryncie Fauna, Guillermo del Toro, stworzyła książkę niezwykłą. To nie jest książka napisana na podstawie scenariusza. To wizja dwóch zupełnie różny osób - pisarki i jednego z najciekawszych reżyserów na świecie. On chciał by jego filmowe dzieło zamienić w książkę. Ona nie mogła nie dodać czegoś od siebie. Tak powstała historia opowiedziana w stary sposób, ale czytelnik może poczuć, że faktycznie czyta baśń. A to wszystko dzięki przerywnikom. Nie są to rozdziały, a jakby fantastyczne historie wplecione w realny świat ogarnięty wojną. I do tego te piękne ilustracje. Jak wyszło? Jestem oczarowana. Choć tak jak wspomniałam, książek o wojnie nie lubię, to ta opowieść mnie oczarowała. Tak pięknej, choć smutnej historii opowiedzianej w tak bajkowy sposób nigdy nie czytałam. 


Labirynt Fauna ukazał się nakładem wydawnictwa Zysk i Spółka. Oni zdecydowanie wydają najlepszą fantastykę w Polsce. I tak jest również i w tym przypadku. Piękna opowieść godna polecenia. Koniecznie musicie ją przeczytać


Zainteresowała Was ta książka?















Weleda Skin Food - mały krem a cieszy:)

Weleda Skin Food - mały krem a cieszy:)


Nie znoszę zimy.
- Przecież nie mamy jeszcze zimy - usłyszałam dziś od koleżanki.
Serio? Skoro wyjęłam grubą puchową kurtkę i ocieplane buty, a termometr na zewnątrz w godzinach porannych wskazywał 1 stopień, to znaczy, że jest zima. I do tego bardzo zmarzły mi ręce, ponieważ wychodziłam z domu na szybko i zapomniałam zabrać rękawiczek. Zdecydowanie jest zima. A moje dłonie jej nie lubią, bo zapominam tych rękawiczek zdecydowanie zbyt często. Też tak macie?

Warto przeczytać: Weleda - moc pięknych zapachów zamknięta w kosmetykach.



Moja skóra dłoni w taką pogodę bardzo cierpi. Wiecznie jest przesuszona, a skórki wokół paznokci robią się twarde i szorstkie. Co prawda mam swoje ulubione kremy do rąk, które świetnie nawilżają, ale czasami ich moc nie wystarcza, więc sięgam wtedy po inny rodzaj magii, który sprawia, że moje dłonie znowu stają się takie jak lubię.


Skin Food to mały kremik od Weledy. Gesty, tłusty, choć szybko się wchłania. A może to moja skóra sucha jak papier ścierny go tak zasysa?

Krem przeznaczony jest do pielęgnacji skóry całego ciała. U mnie padło na dłonie. Kosmetyk zawiera w swoim składzie fiołek trójbarwny, rozmaryn, nagietek lekarski, rumianek. Ale także olejek ze słonecznika, słodkich migdałów i wosk pszczeli. Kremik świetnie nawilża i natłuszcza skórę.


Jest gesty, ale tak jak wspomniałam, nie zostawia na skórze tłustej warstwy. Nie lepi się. Ma obłędny cytrusowy zapach charakterystyczny dla podobnych produktów marki Weleda. Choć wydaje się bardzo mały, bo ma tylko dwie pojemności 30 ml i 75 ml, to uwierzcie mi, że jest bardzo wydajny. Starczy Wam na długi czas.


Polubiłam ten krem, jak i inne produkty marki Weleda, o których Wam już tu na blogu opowiadałam. Czekam teraz niecierpliwie na nowości produktowe od tej marki.


Znacie kosmetyki Weleda? 











poniedziałek, 25 listopada 2019

#PolishBeauty Przewodnik naturalnego piękna dla Polek Marta Krupińska - recenzja

#PolishBeauty Przewodnik naturalnego piękna dla Polek Marta Krupińska - recenzja


Gdy trzy lata temu zakładałam tego bloga, moim głównym założeniem było pisanie o kosmetykach. Czasami pojawiał się post o innej tematyce, jednak to kosmetyki pozostawały w głównym obrębie moich zainteresowań. Z biegiem czasu zaczęłam recenzować również książki. To trochę "wina" mojej koleżanki, bowiem ciągle opowiadała mi jakie to fajne książki teraz czyta. A, że czytać uwielbiam od zawsze, postanowiłam połączyć moją pasję do pisania o kosmetykach z miłością do książek. Jak wyszło? Całkiem niezłe. I nie tylko ja tak twierdzę. 


Wiem, że lubicie jak recenzuję książki o tematyce beaty i bardzo chętnie sama je czytam, więc nikogo nie zdziwi ta recenzja. Zapraszam Was serdecznie na podróż do świata #PolishBeauty, a naszym przewodnikiem będzie Marta Krupińska, która jest szefową działu urody ELLE i ELLE MAN.



Zacznę może od tego, że jak prawie każda kobieta jestem wzrokowcem i lubię otaczać się pięknymi przedmiotami. Czy książka może być piękna? Oczywiście! A dowodem na to jest ten przewodnik. #PolishBeauty nie jest ładna. Ona jest piękna. Kolorowa, bogato ilustrowana, z ładnymi zdjęciami, wydana na eleganckim papierze i pachnie drukarnią. Czy Wy też lubicie zapach drukarni? 

Po obwąchaniu książki (tak wiem śmiejecie się teraz, ale nic na to nie poradzi, że lubię ten zapach) zaczęłam czytać. I co? Przepadłam. Książka jest świetnie napisana. Jej język, myślę, że przypadnie do gustu każdemu. Czemu? Bowiem to jest książka dla normalnych ludzi. Pokazuje, że wcale nie trzeba być Kim Kardashian czy inną gwiazdą internetu, by być piękną. Wcale nie trzeba mieć na twarzy tony tapety i napompowanych ust, by uważać siebie lub być postrzeganą przez innych jako piękną.


Jak wyobrażacie sobie osoby, które na co dzień mają do czynienia z kosmetykami? Założycielki marek kosmetycznych czy chociażby właśnie taką Martę Krupińską? To są normalne kobiety, takie jak Ty czy ja. I choć na co dzień mają do czynienia z ogromem kosmetyków, to w życiu prywatnym stawiają na minimalizm. I wiecie co? Są szczęśliwe. I ta książka właśnie o tym mówi. Nie trzeba ślepo podążać za kanonami piękna i trendami. Kim może i dobrze wygląda w 50 kilowej tapecie, a czy Ty faktycznie będziesz się w tym dobrze czuła? Czy jest Ci to potrzebne? Czy to coś zmieni w twoim życiu? Najważniejsze jest to, by pozostać sobą. 


Dawno nie czytałam książki o tematyce beauty, która od pierwszej strony byłaby tak zrozumiała dla kosmetycznego laika, jak ten przewodnik. Myślę, że czytanie #PolishBeauty mogę porównać trochę do rozmowy z przyjaciółką. Na stronach tej książka znajdziesz rady, porady, dowiesz się jak dbać o urodę i sprawić, że zaakceptujesz siebie i będziesz się dobrze czuć w swojej skórze. Tu nie ma trudnych treści. Nie ma niezrozumiałych słów. Wszystko jest napisane bardzo przystępnie. Przeczytałam już wiele książek o tematyce beauty, ale na nią pragnę zwrócić Wam szczególną uwagę, ponieważ jest to książka skierowana bezpośrednio do Polek. A wiecie jak jest, nie zawsze to co zagraniczne jest dobre dla słowiańskiej urody. Tu jest mowa o nas. To jest nasz przewodnik. 


Książka zawiera pewną formę reklamy na to również zwróciłam uwagę. Jest w niej wyszczególnionych kilka marek kosmetycznych, polskich marek i zamieszczone są w niej wywiady z ich założycielkami. Poznajemy między innymi założycielkę Annabele Minerlas, dziewczyny z Miya czy Ministerstwa Dobrego Mydła, założycielkę IOSSI, YOPE, Resibo czy współzałożycielkę GLOV. Wiecie, że to wszystko polskie marki? Ja nie wiedziałam. Dziewczyny opowiadają dużo o sobie i swojej pasji. Czy zatem tylko tych kosmetyków należy używać? Absolutnie nie. Ale warto zacząć zwracać uwagę, że wcale nie trzeba daleko szukać by kupić dobry produkt, dostosowany do wymagań naszej skóry. A polscy producenci się chyba będą znać na tym lepiej niż ci zagraniczni. 


Jest jeszcze jedna rzecz, która bardzo podoba mi się w samej książce. Są to krótkie rozdziały i kolorowe przerywniki w postaci rysunków i zdjęć. Czy w poradnikach beauty, gdzie masz suche treści po przeczytaniu 10 stron masz dość? Ja tak mam. Tu nie mam dość nawet przez chwilę, mimo tego, że książka ma prawie 300 stron. Właśnie ze względu na te przerywniki. 


Natomiast jeśli chodzi o paczkę PR, którą dostałam z przewodnikiem #PolishBeauty, to bardzo podoba mi się, że do książki zostały dołączone prezenty w postaci produktów marek w niej opisanych. Dzięki temu mam możliwość sprawdzić, czy faktycznie warto sięgać po te kosmetyki. Jedne produkt znam i lubię, a inne są dla mnie nowością, jak choćby rękawica do demakijażu GLOV. Wszystko oczywiście będę używać i cieszę się, że miałam możliwość otrzymać taki prezent od Wydawnictwa. 

Burda Media bardzo dziękuję za przesyłkę. Książka jest świetna. I prezenty również.
 

I tu z całego serca pragnę Wam #PolishBeauty polecić. Zbliżają się święta czy Mikołajki. Zamiast kupować kosmetyki w prezencie ( które nie zawsze są trafionym prezentem, o czym przekonałam się wielokrotnie) kupcie tę książkę. Ja bym była nią zachwycona znajdując ją w paczce niespodziance pod choinką.


Napisałam to ja - autorka bloga, gdzie 80% treści to wpisy o kosmetykach :) i oczywiście się pod tym imieniem i nazwiskiem podpisuję. 


Polecam! 























Czerwony lód Małgorzata Radtke - recenzja

Czerwony lód Małgorzata Radtke - recenzja

Czy praca w policji jest ciężka? Jak cholera... i wiem to z własnego doświadczenia. Nie, w policji nie pracuję, ale musicie uwierzyć mi na słowo, że ten zawód znam od podszewki. Nie jest łatwo. A może inaczej. Jest bardzo ciężko, a ta praca do wdzięcznych nie należy. I nie każdy się do niej nadaje. 

Ale... Praca ta może przysporzyć zarówno wiele zmartwień, jak i dać dużo satysfakcji. Szczególnie, gdy trafiasz na sprawę, która wymaga od Ciebie bycia... Bycia kim? Czasami jasnowidzem, bo to, jak niektórzy potrafią kręcić i kombinować przechodzi czasami ludzkie pojęcie.

I właśnie o tym niejednokrotnie przekonał się główny bohater tej książki, sierżant sztabowy Marcin Szadurski.


Sierż. szt. Szadurski po policyjnej akcji w rezerwacie Beka otrzymuje wezwanie na miejsce zdarzenia do zakładu produkującego mrożonki w Szelewie. Podłoga na hali produkcyjnej zalana jest ludzką krwią. Brak ciała oraz nagrań z monitoringu od samego początku komplikuje śledztwo.

Po odnalezieniu ciała brygadzistki zostają utworzone trzy grupy śledcze. Szadurski pod ścisłym nadzorem naczelnika i prokuratora prowadzi sprawę, w której napotyka liczne komplikacje: nie tylko dyrekcja manipuluje dowodami i zeznaniami pracowników obecnych feralnej nocy na terenie zakładu, ale także jeden z istotnych świadków umiera.

Morderstwo brygadzistki wywiera na Szadego większy wpływ niż przypuszczał, co powoli prowadzi go na dno. Z czasem, przez niewiarygodne zeznania oraz podkładane dowody, jest zmuszony korzystać z niekonwencjonalnych metod.

Co takiego ukrywa zarząd firmy, że jest gotowy poświęcić ludzkie życia, aby prawda nigdy nie wyszła na jaw? Czy Szademu uda się znaleźć zabójcę? I co najważniejsze: ile będzie musiał poświęcić dla rozwiązania tej sprawy?

„Czerwony lód” to nie tylko powieść kryminalna z dobrym tłem i intrygującymi postaciami, ale również konkretna dawka emocji oraz akcji, w której nie brakuje pościgów czy scen walk.


Nie każdy potrafi napisać dobrą książkę o pracy w policji. Nie każdy potrafi napisać dobry kryminał. Małgorzacie Radtke się udało zrobić te dwie rzeczy. Książka wciąga od pierwszej strony. Cały czas coś się dzieje, a autorka nie daje nam odetchnąć. 


Główny bohater, Szady jest taki jaki powinien być policjant, czyli sumienny, konkretny, obowiązkowy. No prawie zawsze. Ale przecież każdy z nas jest tylko człowiekiem i może popełniać błędy, czy najzwyczajniej w świecie potrzebować odpoczynku. A niestety trafiając na taką sprawę jak zabójstwo w Pihonie trzeba liczyć się z tym, że wiele nocy spać się nie będzie. Tym bardziej, że jest jeden zgon, a podejrzanych całe mnóstwo, nikt nic nie wie i nie zamierza sobie przypomnieć, a wszyscy dookoła tylko przeszkadzają. 


Książka Małgorzaty Radtke pokazuje prawdziwość pracy policjanta w naszym kraju. Gówniane zarobki, ciężko awansować, przełożeni chcą wyniki, wyniki, wyniki i wszystko na wczoraj. A tu chociaż dajesz z siebie 120 procent, to i tak jest zawsze mało. A szczególnie, gdy wszystko dookoła są przeciwko Tobie. 


Tajemnicza zagadka morderstwa w Pihonie zostaje rozwiązana. Oczywiście nie zdradzę Wam żadnych szczegółów, ale musicie wiedzieć, że historia, którą autorka wymyśliła jest niezła. Lubię książki, których fabuła jest zagadką. Lubię podczas czytania zastanawiać się, robić domysły, czy zakładać się sama ze sobą kto zabił. Kto jest winny. Czasami udaje mi się zgadnąć. Czy tym razem również tak było? Przyznam się, że nie, choć miałam swoje przypuszczenia i typy. A to znaczy, że historia jest dobra. 

W książce podoba mi się również ukazanie życia policjanta z tej drugiej strony. Autorka napisała prawdę. Policjanci operacyjni życia nie mają. To dobra praca dla singla, który może w niej siedzieć od rana do nocy. Ale nie każdy stworzony jest do tego, by być sam, tak jak nie każdy stworzony jest do bycia policjantem operacyjnym. Nasz bohater nadaje się do tego idealnie. Ale czy to oznacza, że nie może kochać i mieć rodziny?


Mimo tego, że zagadka została rozwiązana, to jednak czuję lekki niedosyt. Polubiłam Szadego i chciałabym jeszcze raz wkroczyć do jego świata jako postronny obserwator. Tym bardziej, że jest mi faceta szkoda. A czemu? 

Nic już więcej nie piszę, bo zdradzę za dużo. Was namawiam za to do przeczytania książki, a autorkę proszę o więcej. 

Na koniec chciałabym bardzo serdecznie podziękować Wydawnictwu WasPos i oczywiście Tobie Małgorzato za możliwość poznania Szadego. Czekam na kolejne książki i przygody sympatycznego sierżanta. 

PS bardzo podoba mi się okładka książki. Idealnie trafia w klimat tej opowieści. 


Lubicie kryminały? 

















Jak powinien pachnieć mężczyzna? Odpowiedź jest prosta - Avery od NOU

Jak powinien pachnieć mężczyzna?  Odpowiedź jest prosta - Avery od NOU

Jak powinien pachnieć mężczyzna? Przede wszystkim ładnie. I najważniejsze jest to, by i Wam jego zapach się podobał. Po sukcesie jaki odniosła woda perfumowana Eclipse od Nou postanowiłam sprawić swojemu mężowi inny zapach z kolekcji tej marki. Wybór padł na Avery. I wiecie co? Jest o wiele lepszy od swojego poprzednika. Bynajmniej mnie i mojemu mężowi bardziej się podoba. 


Woda toaletowa NOU Avery uderza wonią bergamotki, cytryny i kwiatów Neroli, by po chwili trafić w serce nutami lawendy, owoców jałowca i szałwii. Niebywałą świeżość łagodzą akordy mchu, drzewa sandałowego i bursztynu.

NUTY ZAPACHOWE:

Nuta głowy: bergamotka, cytryna, kwiaty Neroli
Nuta serca: lawenda, owoce jałowca, szałwia
Nuta bazy: mech, drzewo sandałowe, bursztyn


Ten zapach według mnie jest świetny. Mocny, wyrazisty i bardzo męski. Gdybym na ulicy spotkała mężczyznę, który tak pachnie, to myślę, że mój nos by podążył za tym zapachem. Haha, dobrze, że mój mąż nie czyta tego bloga, bo by się wydało. A tak serio, to tak powinien pachnieć prawdziwy mężczyzna i powiedziałam to ja. 



A co na to tester zapachu? Zapytany, krótko odparł: noooo, te są fajne. 

Zapach wody toaletowej Avery długo utrzymuje się na ciele i na ubraniach. Nie trzeba co chwilę "psikać się", by czuć go na sobie. Jeśli chodzi o flakon, to już przy poprzednim męskim zapachu Nou pisałam Wam, że w klasyce siła. Prosty fason z drewnianym korkiem (plastik imitujący drewno?),  to coś co mi się podoba. 


Dla kogo jest ten zapach? Na pewno nie dla nastolatka. Mój mąż jest po 30 i ten zapach idealnie do niego pasuje. Ale moim zdaniem będzie pasował także do pana po 40/50/60. Avery to zapach elegancki, a eleganckim można być w każdym wieku. Jednak uważam, że będzie się podobał panom powyżej 25 roku życia. Ale mogę się mylić, w końcu jestem kobietą. Zapytałam o to mojego męża i powiedział, że raczej będzie się podobał od 30-stki w górę. 

Pora dnia? Dzień i wieczór. 

Na jakie okazje? Według mnie będzie odpowiedni zarówno do pracy, bo mimo tego, że jest mocny, to nie mogę nazwać go duszącym czy ostrym. Za to jest intrygujący, więc będzie również odpowiedni na randkę, bankiet czy kolację. Mój mąż używa go zarówno gdy zakłada sweter i materiałowe spodnie, jak i jeansy i bluzę z kapturem. 


Grunt to dobrze czuć się w zapachu, który nosi się na sobie. Mój mąż go polubił i odkąd mu go dałam, cały czas go używa. A ja się cieszę, bo mi również ten zapach się podoba. 

Ten i inne zapachy od marki Nou dostaniecie w drogeriach Rossmann w cenie 69 zł z 50 ml. 




A jakie zapachy podobają się Waszym mężczyznom ?

















czwartek, 21 listopada 2019

Perfect Blush - rozświetlacze i róże do policzków od Sensique

Perfect Blush - rozświetlacze i róże do policzków od Sensique


Uwielbiam błysk w makijażu i policzki pokryte różem. Dlatego bardzo się cieszę, że dostaję do testów nowości z drogerii Natura. Praktycznie w każdej przesyłce znajdę takie kosmetyki. Tym razem nie było inaczej i do przetestowania dostałam róż do policzków i rozświetlacze od Sensique




Kosmetyki z serii Perfect Blush znam bardzo dobrze. Miałam bowiem już przyjemność używać róże do policzków z tej serii. Bardzo je lubię. Przede wszystkim za kolorystykę, bo ta jest bardzo naturalna i świetnie nadaje się do wykonywania make up "no make up", który ostatnio preferuję. Chwalę sobie również te róże za niewielkie opakowanie. Wolę mieć więcej małych opakowań z różnymi kolorami i dobierać odcień różu do makijażu, który mam ochotę sobie zrobić. Zdjęcia swatcheów zrobiłam Wam w różnym świetle dla porównania. 





Do mojej kolekcji dołączył odcień 208 Sandstone.

Cena regularna 12.99 zł 



Nowością dla mnie w kolekcji Perfect Blushrozświetlające pudry, które miałam możliwość przetestować w czterech odcieniach. Zobaczcie na zdjęciu jakie mają świetne kolory. Niby małe, niepozorne opakowania, a kryją w sobie niezły błysk. Za pomocą tych rozświetlaczy bardzo szybko uzyskacie na skórze efekt tafli. Dla mnie są jak znalazł szczególnie, że niedługo będzie karnawał, a tam im bardziej błyszcząco, tym lepiej. 

Cena regularna 12.99 zł. 







Wszystkie produkty do makijażu marki Sensique dostaniecie w szafach w drogeriach Natura