poniedziałek, 27 stycznia 2020

Be The Sky Girl - kolejne udane zakupy w sklepie Topestetic

Be The Sky Girl - kolejne udane zakupy w sklepie Topestetic


Zanim internet stał się bardzo popularnym narzędziem i jest praktycznie dla wszystkich na wyciągnięcie ręki, to zauważyłam, że rynek kosmetyczny urósł bardzo mocno w siłę. Kiedyś zakupy przez internet nie były codziennością i robiło się je w popularnych drogeriach stacjonarnych. Oczywiście też tak robiłam. Mniejszy wybór marek i przyzwyczajenie, to skłaniało mnie do sięgania po kosmetyki popularne, dobrze znane od pokoleń. Nie zastanawiałam się czy dany krem jest dobry dla mojej skóry. Po co, skoro używały go moje wszystkie koleżanki był dla nich "cudowny". Dla mnie też musiał być. To się nazywa ślepe podążanie za tłumem. Kiedyś tak było. Na szczęście teraz jest ogromny wybór kosmetyków i nie muszę już chodzić do drogerii za rogiem i kupować tego co wszyscy. Jestem też bardziej świadoma swoich potrzeb niż kiedyś i absolutnie nie podążam już za modą. Mogę śmiało wybrać coś mniej popularnego i odkryć, że to właśnie te produkty są strzałem w dziesiątkę, a moja skóra pokocha je od pierwszego użycia. 


Buszując jakiś czas temu po internecie w poszukiwaniu zakupowej inspiracji, znów trafiłam do sklepu Topestetic. Cenie sobie to miejsce przede wszystkim za różnorodność marek mi obcych. A jak już wiecie, lubię sięgać po nowości i później Wam je recenzować na blogu. Tym razem pod lupę wzięłam markę, o której istnieniu nie miałam pojęcia do tej pory. Be The Sky Girl to polska marka kosmetyków naturalnych. Ich produkty są w pełni naturalne i nie zawierają żadnych szkodliwych substancji, tj. parabenów, silikonów, PEG-ów, SLS-ów i SLES-ów.

Do przetestowania wybrałam sobie dwa kosmetyki: mus do ciała i serum do twarzy. 


Just say yes! to nawilżający kosmetyk do ciała. Choć producent określa go mianem musu, to bardziej jestem skłonna nazwać go masłem do ciała. Kosmetyk w swoim składzie zawiera min: masło Shea i mango, olej babassu, ryżowy i chia, kwas hialuronowy oraz witaminy A,B,C,E. Zapach masła jest dość ciekawy. Na opakowaniu przeczytać możemy, że jest to woń jaśminu i czarnego opium. O ile jaśmin znam i lubię, to czarne opium jest mi nieznane, więc zapach mogę Wam opisać jako średnio perfumowany, bardzo zmysłowy i lekko słodki. Nie jest intensywny. 


Podczas używania tego kosmetyku myślę, że skupiam się bardziej na efektach pielęgnacyjnych. A są one bardzo przyjemne. Mus otula skórę niczym aksamit. Wygładza ją, odżywia i szybko nawilża. Daje natychmiastowe ukojenie i w mig radzi sobie z suchą skórą, szczególnie na nogach. Efekty działania są długotrwale. Ale muszę się Wam przyznać, że najlepsze działanie musu jest po kąpieli lub peelingu ciała. Skóra jest wtedy tak gładka, że ma się ją ochotę cały czas dotykać. Mój mąż jest zachwycony.



Jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, bowiem mus w swoim składzie zawiera mikę czyli od razu oprócz przyjemnie wypielęgnowanej skóry uzyskujemy również na niej efekt glov. Nie może być lepiej! Mus jest wydajny. Jego opakowanie to duży plastikowy słoik, więc kosmetyk jesteśmy w stanie wykorzystać do samego końca. Uwielbiam ten mus.

Cena 79 zł. Pojemność 200 ml. 


Aqua, Butyrospermum Parkii Butter, Myristyl Myristate, Tripelargonin, Orbignya Oleifera Seed Oil, Oryza Sativa (Rice) Bran Oil, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Mangifera Indica (Mango) Seed Butter, Cetyl Ricinoleate, Stearic Acid, Cetearyl Glucoside, Salvia Hispanica (Chia) Seed Oil, Parfum, Xylitylglucoside, Anhydroxylitol, Xylitol, Sodium Hyaluronate, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Mica, Titanium Dioxide, Iron Oxide, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Sodium Phytate, Alcohol, Cinnamyl Alcohol, Linalol.

* podany skład może ulec zmianie. Pełny skład INCI znajduje się zawsze na opakowaniu.


Drugim kosmetykiem, który już po kilku użyciach dołączył do grona moich ulubieńców jest Keep Pure Serum do cery tłustej i mieszanej, z niedoskonałościami. Potrzebowałam lekkiego kosmetyku, który mogłabym stosować solo lub pod krem, a także pod makijaż. I to wszystko otrzymałam. Serum ma lekką żelową konsystencję. Jest wydajne. Szybko się wchłania i nie pozostawia uczucia lepkości na skórze. Ma lekko brązowy kolor, ale nie barwi skóry.


Za to ma niezwykły zapach. Używałyście może kiedyś pastylek prawoślazowych na ból gardła? Zapach tego serum jest łudząco podobny do ich zapachu. Inny, fajny i bardzo mi się podoba. Zdecydowanie jestem na tak!


Jeśli chodzi o działanie pielęgnacyjne, to serum jest u mnie tylko dodatkiem. Stosuję jeszcze kilka kosmetyków do pielęgnacji skóry trądzikowej, bo niestety moja taka jest. Ale zauważyłam, że po użyciu tego kosmetyku moja skóra jest przyjemnie nawilżona. Serum nie podrażnia, a w przypadku podrażnień koi je. Zauważyłam również, że skóra się mniej przetłuszcza. Kosmetyk można stosować na dzień i na noc. Serum ma wygodne, higieniczne opakowanie z pompką i korkiem. 

Serum zawiera w swoim składzie niacynamid, ekstrakt z kokosa, wyciąg z kory wierzby białej, żywokost lekarski, aloes, bukwica lekarska, oczar wirginijski, wąkrotkę azjatycką i kwas hialuronowy.

Cena 83 zł. Pojemność 30 ml.


Aqua, Glycerin, Niacinamide, Polyglyceryl-4 Caprate, Lactobacillus Ferment, Sodium Polyacrylate Starch, Xylitylglucoside, Saliks Alba Bark Extract, Symphytum Officinale Root Extract, Aloe Barbadensis Extract, Stachys Officinalis Flower/Leaf/Stem Extract, Hamamelis Virginiana Bark/Twig Extract, Centella Asiatica Root Extract, Hydrolyzed Glycosaminoglycans, Hyaluronic Ac., Anhydroxylitol, Xylitol, Lactobacillus, Cocos Nucifera (Coconut) Fruit Extract, Xanthan Gum, Sodium Phytate, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Ac., Alcohol, Lavandula Angustifolia Oil, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Linalool. 

* podany skład może ulec zmianie. Pełny skład INCI znajduje się zawsze na opakowaniu.


Na koniec przypominam kilka istotnych kwestii co do zakupów w sklepie Topestetic: 
  • Dostawa i zwrot zawsze za darmo.
  • Próbki do każdego zamówienia.
  • Prezenty - tym razem dostałam notesik, smycz i długopis oraz płócienny woreczek na drobiazgi
  • Torebka firmowa - śmiało można w nią zapakować kosmetyki i dać komuś na prezent.
  • Bezpłatne porady kosmetologa w formie czatu. Świetna sprawa, ponieważ czasami potrzebuję dopytać o coś, a nigdy nie ma kogo. Tu panie są do mojej dyspozycji.
  • Bardzo szybka wysyłka zamówienia, informacje mailowe i smsowe . Zresztą na stronie internetowej przy każdym produkcie macie informację kiedy będzie ewentualna wysyłka, jeśli się zdecydujecie na zakup.
  • I to co lubię najbardziej - bardzo estetycznie wszystko jest zapakowane. Nie ma mowy o pogniecionych czy uszkodzonych kosmetykach. 


Znacie kosmetyki Be The Sky girls? Robicie zakupy w sklepie Topestetic ?

























"Ktoś kogo znamy" Shari Lapena - recenzja PRZEDPREMIEROWA

"Ktoś kogo znamy" Shari Lapena - recenzja PRZEDPREMIEROWA

"Bardzo trudno jest mi napisać ten list. 
Mam nadzieję, że zanadto nas nie znienawidzicie… 
Ostatnio, kiedy nie było państwa na miejscu, mój syn włamał się do waszego domu…(...)"

Na cichym przedmieściu pewnego miasteczka, położonego w odległości dwóch godzin jazdy od Nowego Jorku, ktoś włamuje się do domów – i przede wszystkim do komputerów ich właścicieli. Poznaje ich głęboko skrywane sekrety i prawdopodobnie część z nich wkrótce ujawni. Mieszkańcy zaczynają się bać…

Kim jest włamywacz i czego mógł się do tej pory dowiedzieć? Po dwóch anonimowych listach z przeprosinami, które otrzymały ofiary włamań, w okolicy zaczynają krążyć plotki na temat sprawcy, piętrzą się podejrzenia. A po zamordowaniu kobiety, do której wcześniej także się włamano, napięcie sięga zenitu.

Kto i dlaczego ją zabił? Kto wie o sąsiadach znacznie więcej, niż chce ujawnić? I jak daleko się posuną ci wszyscy z pozoru przemili sąsiedzi z przedmieścia, aby ochronić swoje tajemnice…

Może nie znasz swoich sąsiadów tak dobrze, jak Ci się wydawało...


28 stycznia 2020 roku nakładem Wydawnictwa Zysk i Spółka ukaże się książka Shari Lapena o dość tajemniczym tytule "Ktoś kogo znamy". Miałam możliwość przeczytania tej książki przedpremierowo. Co prawda trochę później niż inni recenzenci wystawiam opinię, ponieważ nie lubię czytać pdf. Czytanie ma sens tylko wówczas, gdy trzymam papierową wersję w ręku. Czy Wy też wolicie czytać papierowe książki czy może wolicie e-book? Jak tylko książka przyjechała, zrobiłam sobie kawę i zaczęłam czytać...


Małe miasteczko, a raczej przedmieście większego miasta, jest spokojną okolicą. Mieszkańcy znają się mniej lub bardziej, ale nie znają. Gdy jedna z osób mieszkających w okolicy zostaje znaleziona martwa, nic już nie jest takie jak do tej pory. Kto zabił i dlaczego?

Trochę wcześniej...

Niespodziewanie wychodzi na jaw, że w tej spokojnej dzielnicy grasuje włamywacz. Co prawda nic nikomu nie zginęło, ale tu nie chodzi o kradzież. Włamywacz zakradał się do domów, by buszować w komputerach mieszkańców. A przecież na domowych komputerach trzyma się różne rzeczy. Nie zawsze piękne, a czasami na pewno bardzo niestosowne. Rzeczy, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. A tym bardziej wpaść w niepowołane ręce...

Co łączy śmierć Amandy Pierce z zawartością komputerów jej sąsiadów? Czemu nagle połowa dzielnicy jest przesłuchiwana przez policję? I czemu większość z tych ludzi zaczyna się bać?


Zanim dotarła do mnie papierowa wersja książki, przeczytałam sobie jedną recenzję na blogu książkowym. Osoba, która ją napisała, oceniała książkę jako słabą. Podobno od samego początku było wiadomo o co chodzi. Trochę się zmartwiłam, bo moje nastawienie było po tej recenzji średnie i obawiałam się, że koleżanka po fachu ma rację. Ale gdy zaczęłam czytać, okazało się, że książka jest bardzo ciekawa. Szybko się ją czyta i wciąga od pierwszej strony, fabuła jest zwięzła, a książka napisana z pomysłem.  



Oczywiście już na początku wytypowałam sobie mordercę i konsekwentnie przy tym fakcie obstawałam przez prawie cały tekst. Myślę, że jak zaczniecie czytać, to zrobicie tak jak ja. Na początku bowiem wszystko w tej książce wydaje się takie oczywiste i tylko czekałam, aż policjanci potwierdzą, że to "TEN człowiek" zabił Amandę. Tym bardziej, że w książce opisany jest cały przebieg śledztwa i każde przesłuchanie świadków. Choć detektywi prowadzący śledztwo są dobrze przygotowani, to później co chwilę na jaw wychodzą nowe fakty, które rujnują ich scenariusz morderstwa. 


Jedno jest już dla mnie pewne. Nie będę czytać żadnych recenzji przed sięgnięciem po książkę, która mnie interesuje. Autorka bloga napisała, że jest ona przeciętna, a morderca jest od początku znany. I wiecie co? Ona chyba przeczytała coś zupełnie innego niż ja. 


Akcja w tej powieści jest cały czas i cięgle coś się dzieje. Może jak czytałam, to nie czułam szybszych  uderzeń serca, ale czy przy kryminałach zawsze muszą być? Natomiast na pewno czytałam ją z zaciekawieniem i gdy musiałam przerwać, to nie mogłam doczekać się momentu, gdy znowu będę mogła zacząć czytać. A na sam koniec okazało się, że mój typ mordercy był nietrafiony. W tej książce nie było nic oczywistego, jak się później okazało. Chociaż może był tylko włamywacz, bo od razu wiemy, kto nim jest. Ale rozwiązanie zagadki było dla mnie dużym zaskoczeniem. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Podobało mi się to.


Nie rozumiem niskich ocen tej książki na Lubimy czytać. Dla mnie to było bardzo ciekawa lektura. Dobrze rozpisana narracja, ciekawe wątki, barwni bohaterowie i zakończenie z niespodzianką. Jestem bardzo ciekawa czy będziecie wiedzieć kim jest morderca. Ja nawet przez pięć minut tej osoby o to nie podejrzewałam. 


A na koniec zdradzę Wam sekret. Autorka zostawiła sobie otwartą furtkę i teraz musi napisać drugą część. Już nie mogę się doczekać kolejnej premiery, bo styl pisania autorki przypadł mi do gustu.  

Lubicie takie książki?


































niedziela, 26 stycznia 2020

"Złe miejsce" K.N. Haner - recenzja PRZEDPREMIEROWA - PATRONAT MEDIALNY

"Złe miejsce" K.N. Haner - recenzja PRZEDPREMIEROWA - PATRONAT MEDIALNY


K.N.Haner jest w tej chwili jedną z najbardziej rozpoznawanych w Polsce autorek niegrzecznych książek. Na Facebooku obserwuje ją ponad 13 i pół tysiąca osób i ciągle ich przybywa. Jej romanse i powieści erotyczne już przed premierą osiągają wysokie noty i są w ścisłej czołówce TOP w Empiku. O czym to świadczy? A o tym, że warto przeczytać choć jedną książkę Królowej Dramatów, by przekonać się, że w jej głowie jest milion myśli i mieści ona historie, których nie powstydziłby się autor z wieloletnim doświadczeniem. A te historie są za każdym razem coraz lepsze.....


12 lutego nakładem wydawnictwa Editio Red ukaże się kolejna książka Kasi, o tajemniczym tytule Złe miejsce. Kolejny raz mam tę przyjemność, że mogę objąć Patronatem Medialnym tę historię. Oczywiście jako jedna z pierwszych miałam przyjemność przeczytać książkę jeszcze przed korektą. A teraz gdy piszę Wam tę recenzję, podziwiam papierowy egzemplarz, który leży obok mnie. Jesteście ciekawi jak tym razem spisała się Kasia? Zapraszam Was na przedpremierową recenzję Złego miejsca. 


Opis wydawcy: 

Był jak senny koszmar, przerażał mnie, manipulował, karał, ale sprawił, że czułam się potrzebna.
Mimo tego, że nosił maskę, dostrzegłam w nim coś ludzkiego.
Chciałam uciec, ale nie miałam dokąd wracać.
Moje życie przed nim było piekłem.
Przez chwilę żyłam złudzeniami, że uwolniłam się od przeszłości, ale prawda okazała się szokująca.
Byłam kimś innym, niż myślałam.
I nie uciekłam z piekła.
Trafiłam w sam jego środek.


Blaire nie miała łatwego życia. Co z tego, że jej ojciec jest bogaty i zawsze miała wszystko, to o czym każda kobieta może marzyć? Dom, piękne ubrania, drogie kosmetyki czy dobrą pracę. Miała luksus, o jakim wiele osób nawet nie śniło. Ale to była tylko przykrywka. Jej ojciec jest tyranem. Bo jak inaczej można nazwać człowieka, dla którego rodzona córka jest tylko narzędziem do załatwiania interesów? Narzędziem, dzięki któremu każda transakcja z ważnymi klientami odnosiła sukces. Nie ważne jaką cenę musiała ponieść Blaire. Nie ważne ile upokorzenia musiała znieść. Nie ważne, że była traktowana jak rzecz, jak śmieć. Ważne było to, że była skuteczna. Była narzędziem w rękach wpływowego tatusia. Narzędziem, które nie miało prawa się popsuć. A jako posłuszna córeczka nie miała prawa powiedzieć "nie".

Pewnego dnia wszystko zmienia się w jednej chwili i Blaire zostaje wyrwana ze swojego piekła. Wypadek samochodowy, dziwne miejsce, dziwni ludzie i on Phix... Czy teraz będzie jej lepiej? Tak można by było pomyśleć. Przecież jej życie było piekłem na ziemi. Nic gorszego przecież nie może się już stać. Ale czy na pewno?


Niebezpieczni mężczyźni, to kolejna mafijna seria Królowej Dramatów, a jej część pierwsza Złe miejsce jest zupełnie czymś innym niż możecie się spodziewać. Jak zwykle opis z okładki ma nas zaciekawić, ale nic szczególnego nie mówić. Nie musi. Ci co znają Kasię, wiedzą, że jej książkę trzeba po prostu przeczytać. A tym z Was, którzy jej nie znają radzę to zrobić również. Nie wiecie bowiem, co tracicie.


A jak było ze mną tym razem? Czy Królowa Dramatów mnie zaskoczyła? Miałam oczywiście swoje wyobrażenia co do treści tej książki. Spodziewałam się romansu głównej bohaterki z mafiosem. Byłam pewna, że to będzie raczej przewidywalny schemat... Wróć! Dobra, przez chwilę tak pomyślałam. Ale wiecie co? W tej książce nie ma nic oczywistego i dającego się przewidzieć. Absolutnie to co przeczytałam nie jest tym, co sobie wyobrażałam. 



Kasia zawsze wrzuca na swoją grupę na dla fanek urywki swoich nowych powieści. Zawsze je czytam, ale tym razem chciałam mieć niespodziankę. Gdy dostałam do przeczytania tekst, zrobiłam to w jeden dzień. "Złe miejsce " wciąga bowiem od pierwszej strony. Myślę, że to zasługa prologu, które uwielbiam w powieściach Kasi. Zawsze to swego rodzaju wprowadzenie, a nie od razu pierwszy rozdział. Pamiętajcie drodzy autorzy, my czytelnicy lubimy prologi, więc warto je pisać. 


O ile z rodziną z reguły najlepiej wychodzi się na zdjęciach, choć w rzeczywistości jej nie znosimy, to z Phixem i jego bandą złych chłopców, nawet nie chciałabym znaleźć się w sklepie z aparatami, a co dopiero na jednym zdjęciu. Z nimi najlepiej nie mieć nic wspólnego. Z niektórymi członkami rodziny również. O tym wszystkim Blaire mocno się przekona. Aż boję się Waszych reakcji na to, co Kasia wymyśliła. 


Autorka kolejny raz w brawurowy sposób wprowadza nas w klimaty mafijne, które w ostatnim czasie stały się bardzo modne w książkach. Źli ludzie, złe miejsce i ona jedna, zagubiona dusza pośród zastępów piekielnych. Bo choć Ci mężczyźni są tylko ludźmi z krwi i kości, to w ich oczach można dostrzec samego diabła. A najbardziej łakomym kąskiem jest zagubiona w tym wszystkim kobieta. I musicie uwierzyć mi na słowo, że nawet przez pięć minut nie będziecie chcieli znaleźć się na miejscu Blaire. A może się mylę i kręcą Was takie klimaty? 


W tej książce znajdziecie wszystko co lubię w powieściach Kasi. Jest mafia, jest przemoc, jest seks, dobry seks, jest kłamstwo, jest i zdrada. Zdrada, która w mafijnych kręgach zazwyczaj karana jest śmiercią. Kaśka zaskoczyła mnie tym, że trochę inaczej poprowadziła losy głównych bohaterów. Dała im wybór, który u Królowej Dramatów jest raczej rzadkością. Czy Blaire i Phix z niego skorzystają? Psst, nie mówię nic więcej. 


Kolejna część  cyklu, czyli Zły czas ma być szybko wydany Droga Pani Haner. Zakończyłaś tą historię w takim momencie, że jeszcze trochę zajmie mi nim pozbieram szczękę z podłogi. To było mocne. Ale nie mogłam się przecież spodziewać po Tobie lajtowego zakończenia. 

Jedno jest pewne - podziwiam Cię za te wszystkie historie. Są coraz mroczniejsze i gdy je czytam, zawsze coraz szerzej otwieram oczy, a mój oddech momentami się urywa. Aż boję się co wymyślisz następnym razem. Ale z drugiej strony wiem na pewno, że nie będę się z Tobą nudzić. 

PS dziękuję za kolejny patronat!

Polecam serdecznie !!!
























"Zniszcz mnie " Anna Langner - recenzja PRZEDPREMIEROWA

"Zniszcz mnie " Anna Langner - recenzja PRZEDPREMIEROWA


O Annie Langner usłyszałam już jakiś czas temu. Jej pierwsza książka Wszystko czego pragnę w te Święta, załatwiła jej grono wiernych fanek. Co prawda nie czytałam tej książki, ale chętnie czytam blogi książkowe, gdzie dziewczyny pisały o wielkim talencie pisarskim autorki. 

29 stycznia nakładem wydawnictwa Kobiecego ukaże się jej najnowsza książka Zniszcz mnie, którą miałam możliwość przeczytać przedpremierowo i chciałabym Wam o niej opowiedzieć. 

To co zaintrygowało mnie w tej książce najbardziej, jeszcze zanim ją przeczytałam, to okładka. I kto mi teraz powie, że dobra okładka, to nie jest połowa sukcesu? Uważam, że jest i gdybym zobaczyła tę książkę na półce w księgarni, to na pewno bym się przy niej zatrzymała. Lubię bowiem w książkach niegrzecznych chłopców z tatuażami.  Kolejna rzecz to opis. I tu już mój umysł wyobraża sobie to, co się tam będzie działo... 


On i ona.

Pogubiony imprezowicz i zbuntowana outsiderka.
Nie spodziewają się siły rażenia gorącego uczucia, które ich połączy.
Barry uchodzi za prawdziwą duszę towarzystwa, ale to tylko pozory. Tak naprawdę czuje się samotny i ma wiele kompleksów, które ukrywa pod tatuażami, piercingiem i ekscentryczną fryzurą. Nie jeździ motocyklem i nie zalicza panienek jak jego kumple.
Pewnego dnia zauważa tajemniczą nieznajomą, która na jego widok w panice ucieka i gubi swój szkicownik. Barry odkrywa, że dziewczyna ma wielki talent i ze zdziwieniem zauważa, że… każdy rysunek przedstawia jego.
Amy, którą wszyscy mają za dziwoląga, chce odzyskać swoją własność. Ma jednak pewien plan, w którym to właśnie Barry może jej pomóc.


I jak, ciekawi Was? Oczywiście mówi wiele i nie mówi nic. To kolejny chwyt, byście tę książkę kupili. Wyobraźnia działa, ale umysł chce konkretów. Nie przypuszcza jednak, że to co ujrzy na stronach tej książki i zacznie przetwarzać to na obrazy, wcale nie będzie bajką na dobranoc, jaką czytają przed snem grzeczne dzieci. 


Na początku ta opowieść zaczyna się jak historia z książki dla młodzieży. Gatunek tej książki to new adult, więc nie ma się co dziwić.  Jest dwoje nastolatków, którzy spotykają się przypadkiem. ONA nie chce by ktoś ją zauważył, a najbardziej ON. ON właśnie odkrywa, że ONA istnieje i, że jest nim zainteresowana. Po tym jak patrzą sobie w oczy, a ich ciała reagują na siebie, można by przypuszczać, że ta znajomość szybko wkroczy na wyższy poziom. Ale w życiu nic nie jest proste. A w tym przypadku bym powiedziała, że jest coraz trudniejsze i coraz bardziej się komplikuje. Choć Amy i Barry są sobie przeznaczeni, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości, to na ich drodze do szczęścia cięgle coś leży i niszczy oboje. On wyluzowany imprezowicz nie umie żyć w związku i nie chce przyznać się sam przed sobą do tego, że Amy jest jego całym światem. A ona zamiast w końcu przestać się zadręczać i iść za głosem serca, ciągle chce się umartwiać i nosi w sercu straszną tajemnicę, na której wyjawienie jeszcze nie chce sobie pozwolić. 


Mam wrażenie, że ludzie lubią sobie komplikować życie. Zamiast myśleć, czasami warto iść po prostu za głosem serca. Wyluzować się i zapomnieć na chwilę. Dać się ponieść emocjom i pozwolić sobie na chwilę zapomnienia. Gdyby Amy i Barry zrobili choć raz jedną z tych rzeczy razem, nie musiałabym przeżywać razem z nimi ich patologicznej relacji. Bo jak kochasz to chcesz być blisko z tą osobą, prawda?  Po co więc to wszystko komplikować? Nie zrozumiem tego nigdy. 


Ale pomijając fakt napisania przez autorkę niezwykle emocjonalnej historii, chciałabym zauważyć, że dawno nie spotkałam się z tak pokręconym umysłem pisarskim. Gdy sięgam po książki nowego dla mnie autora, to lubię się o nim trochę dowiedzieć. I tak na Instagramie autorki trafiłam na wpis dotyczący jej tekstów z tej książki. Napisała tam, że "ma nadzieję, że nie będziemy się zastanawiać u jakiego dilera się zaopatruje i czy pisała tę historię na trzeźwo". Droga Aniu, jakbyś z ust mi to wyjęła, bo ja właśnie się nad tym zastanawiam. A czemu? Ponieważ w książce oprócz klasycznej narracji zastosowane są również wstawki, w których poznajemy myśli bohaterów. To jakim poczuciem humoru  wykazała się tu autorka, jest godne podziwu. Albo jest szalona, albo niezwykle inteligentna. A może jedno i drugie? Rewelacja i wielki ukłon do samej ziemi. Tego nie da się opisać. To trzeba przeczytać. Tylko proszę nic nie jeść i nie pić w trakcie czytania, by nie opluć książki. 


Autorka fenomenalnie budowała przez całą książkę napięcie. I gdy już myślałam, że będzie dobrze, to ona sprawiła, że moje serce rozbiło się na kilka kawałków. Tak drobnych, że ciężko je teraz odszukać. Okazuje się bowiem, że nie wszystko złoto co się świeci i choć myślisz, że ktoś jest Ci bliski, może okazać się to wierutnym kłamstwem. Nigdy nie można zaufać do końca. Amy i Barry niestety boleśnie się o tym przekonali.

"Zniszcz mnie" to świetnie opowiedziana historia miłosna w świecie młodych dorosłych, którzy czasami muszą bardzo szybko wkroczyć do świata, na spotkanie z którym nie są jeszcze do końca gotowi. To historia o wielkiej miłości ale i o złamanym sercu. Historia o akceptacji i tolerancji. Historia o ślimakach i tyranozaurach. Ale również i o tym, że narkotyki są złe. Że można kogoś skrzywdzić, choć wcale się tego nie planowało. 


Pamiętacie powiedzenie "przyjaciół poznaje się w biedzie"? Otóż to wcale nie prawda. Bo gdy bieda nastąpi, to odwracają się do Ciebie plecami. A jak będziesz stać nad przepaścią to jeszcze popchną Cię do jej krawędzi, a potem w dół. Oczywiście dla Twojego dobra, by skrócić twe męki i cierpienie. Główni bohaterowie i z tym będą musieli się w tej książce zmierzyć. 

Tę opowieść warto przeczytać choćby dla samego zakończenia. A ja musiałam to zrobić aż trzy razy. Za pierwszym razem nie zrozumiałam. A gdy już do mnie dotarło, co się stało nie mogłam się pozbierać i nie wierzyłam własnym oczom. Dlatego przeczytałam je raz jeszcze. Na dobicie, bo innych słów nie znajduję. 

Moją pierwszą myślą było: zniszczyłaś mnie. Moje serce pękło, odebrało mi mowę, a oddech utknął w moich płucach. Zaczęłam się dusić. Ale dałam sobie radę. Jestem natomiast ciekawa jak Ty Aniu z tego wybrniesz w drugiej części?  


Polecam bardzo gorąco. Świetna książka! 

















środa, 22 stycznia 2020

Grudniowy I Love box wersja Premium - recenzja zawartości pudełka

Grudniowy I Love box wersja Premium - recenzja zawartości pudełka


Choć grudzień już dawno za nami, a w nowy rok wkroczyłam z przytupem, to powrócę jeszcze na chwilę do starego. Pewnie już widzieliście zawartość grudniowego I Love box, ale nie znacie jeszcze mojej opinii na temat produktów w nim znajdujących się. Trochę spóźniona, ale oczywiście szczera recenzja grudniowego pudełka Premium już na Was czeka. Zapraszam do lektury. 


W tej edycji znalazłam 6 produktów. Pięć w standardzie plus jeden gratis. Niektóre marki znam i kojarzę, ale są też takie, o których nie słyszałam. I jest w tej edycji również produkt, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Bardzo mnie zaciekawił. Ale wszystko po kolei...


Zaczniemy od mojego ulubieńca czyli Balmi. Tym razem w moje łapki wpadło złote Balmi z edycji limitowanej. Ładne, ekskluzywne opakowanie plus cudowna zawartość jaką jest pielęgnacyjne masełko i oczywiście mamy sukces. Uwielbiam te masełka. A smak budyniu waniliowego dodatkowo umila mi używanie tego cudeńka. Podobno kobiety "lubią brąz", ale ja myślę, że raczej lubią złoto w każdej postaci. I to Balmi jest tego doskonałym przykładem. 

Cena : od 15 do 25 zł, zależy gdzie kupujecie. 



Wygładzający krem do twarzy Figa marki Mokosh bardzo mnie pozytywnie zaskoczył. Po sukcesie peelingu do ust tej marki, miałam ochotę wypróbować coś do twarzy. Kremik jest malutki, bo ma 15 ml, ale jest wydajny. Podoba mi się to, że szybko się wchłania, nie pozostawia na buzi uczucia lepkości. Śmiało można użyć go pod makijaż lub w wieczornej pielęgnacji. Ma bardzo przyjemny, lekko marcepanowy zapach. W swoim składzie zawiera min: olej z baobabu, olej arganowy, olej jojoba, naturalne ekstrakty z figi, lnu, bawełny oraz kompleks AQUAXYL™ z ksylitolem. 

Przyjemny kremik, godny polecenia. Można go stosować do każdego rodzaju skóry. Ja mam tłustą i dobrze się u mnie sprawdził. 

Cena regularna 45 zł. 



Świeca zapachowa Fruity Lights OH!TOMI to pierwszy produkt tej marki jaki mam przyjemność używać. Świece zapachowe uwielbiam. To moja druga świeca, którą znalazłam w I Love box i mam nadzieję, że nie ostatnia. A jak jest tym razem? Mocno truskawkowo. Pychota. Świeca pachnie pięknie, słodko i bardzo aromatycznie. Podoba mi się jej opakowanie i daję jej duży plus za wieczko. Przynajmniej kurz się nie zbiera w środku, gdy jej nie używam. A przy okazji wygląda świetnie w mojej biblioteczce, bo tam na półkach z książkami trzymam wszystkie świeczki. 

Cena regularna 59 zł. 


MISSHA Perfect BB Deep Cleansing Oil wersja travel. Ten olejek do demakijażu sprzedawany jest w opakowaniach o pojemności 200 ml. W tej edycji boxa był gratisem i dostałam małą buteleczkę o pojemności 30 ml. Fajna, bo mogę zabrać ją w podróż, a wiecznie mam deficyt małych kosmetyków do makijażu w domu i muszę zabierać wielkie. 

Olejek Missha, to jeden z tych olejków, które łączymy z wodą. Nakładamy odrobinę na skórę, po czym palce moczymy w cieplej wodzie i kolistymi ruchami masujemy skórę twarzy. Powstaje delikatna piana. Wszystko później zmywamy wodą i używamy ulubionego żelu do mycia twarzy. Sam kosmetyk ładnie się spłukuje. Dobrze usuwa makijaż i zanieczyszczenia. Nie podrażnia skóry - a moja jest ostatnio bardzo wrażliwa i reaguje na wiele nowych kosmetyków nie tak jak bym chciała. Olejek jest bardzo wydajny. Tylko na jego niekorzyść działa mocny zapach alkoholu, który czuć po aplikacji na dłoń. Ale dobrze, że szybko się ten zapach ulatnia, więc przymykam na to oko. 

Cena regularna opakowania 200 ml to ok 99 zł. 



Claudia Schiffer liquid lip & cheek tint to produkt, który mnie najbardziej zaskoczył w całym boxie, ponieważ nigdy takiego kosmetyku nie miałam. Produkt marki Artdeco, to nic innego jak róż w płynie. Wygląda jak lakier do paznokci, z tym, że w środku buteleczki mam płyn o mocnym kwiatowym zapachu. Dobrze, że szybko się ulatnia, bo średnio ten zapach mi się podoba.



 Róż możemy stosować na dwa sposoby:
  • Nałożyć na skórę w miejscu, gdzie zazwyczaj nakładamy róż, rozetrzeć i pozostawić do wyschnięcia. Ja mam skórę tłustą, więc u mnie ten efekt jest słabo widoczny, ale jeśli ktoś ma skórę normalną lub suchą, to możecie spodziewać się super efektu. Potwierdzeniem tego jest to, że skóra moich dłoni jest dość sucha, a nie mogłam zmyć do końca próbki koloru, którą widzicie na zdjęciu. Cały dzień miałam plamę. Ale na twarz nałożyłam produkt dwa razy i efekt był niestety słaby.
  •  Natomiast fajnie kosmetyk wygląda na ustach. Nałożyłam dwie warstwy na całe usta i uzyskałam ładne zaróżowione, bardzo naturalne usta. Czasami maluje się dość mocno, ale nie chcę nakładać szminki i chciałabym mieć tylko lekki kolor  na ustach, ale żeby wyglądało to naturalnie. Właśnie to osiągnę za pomocą tego różu. Aplikacja jest prosta. Za pomocą pędzelka nakładamy kosmetyk na usta i czekamy aż wyschnie. Wolałabym może tylko inny pędzelek, bo ten bardzo łaskocze usta podczas aplikacji kosmetyku.
Ale cieszę się, że ten kosmetyk znalazłam w pudelku. Coś innego i ciekawego. Lubię takie niestandardowe kosmetyki. 

Cena od 39 do prawie 60 zł. 




Ostatnim kosmetykiem jest maseczka do twarzy i dekoltu len i chia od Miodowej Mydlarni. Nie znam tej marki, ale naturalne kosmetyki są u mnie w cenie, więc bardzo chętnie maseczkę przetestowałam. Jest to produkt w 100 % naturalny, a w jego składzie znajdziecie siemię lniane, nasiona chia, białą glinkę, rumianek, miód i pyłek pszczeli. Maseczkę należy wymieszać w proporcjach 2-3 łyżeczki maseczki z 2-3 łyżkami cieplej wody, aż do uzyskania papki. Nałożyć na skórę i zmyć po 10-15 minutach. Efekt- przyjemna w dotyku, rozjaśniona i uspokojona skóra. Wiecie, że to polska marka? Lubię polskie kosmetyki:)

Cena 20 zł. 


To by było na tyle jeśli chodzi o zawartość pudełka. Podoba mi się zawartość grudniowego I Love box i śmiało mogę przyznać, że z każdego z tych kosmetyków (i świeczki) korzystam i jestem zadowolona. 


Ale tak na sam koniec podam Wam jeszcze jedną ważną informację. I Love box od nowego roku wystartował z programem lojalnościowym. Oto jego zasady:

PROMOCJA DLA STAŁYCH KLIENTEK:

Kup 3 kolejne edycje pudełka I love box (np. styczeń, luty, marzec ) Niezależnie, którą opcję boxa wybierzesz ( standard, premium lub randka ) – w trzecim miesiącu do swojego zamówienia otrzymasz dodatkowy produkt o wartości do 50 złotych.

Jest to promocja kwartalna i odbywa się 4 razy w roku.

I edycja: styczeń + luty + marzec
II edycja: kwiecień + maj + czerwiec
III edycja: lipiec + sierpień + wrzesień
IV edycja: październik + listopad + grudzień

W trzecim miesiącu zgłoś pisząc maila na adres: kontakt@ilovebox.pl, w tytule wpisując “stała klientka” oraz numery zamówień.






Jak Wam podoba się zawartość grudniowego boxa? Co myślicie o programie lojalnościowym?